A.D.: 4 Październik 2024    |    Dziś świętego (-ej): Igor, Placyd, Apolinary

Patriota.pl

Najdalej dojdzie ten, kto podąża samotnie.
Louis-Ferdinand Céline

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

Rzecz o roku 1863 - Strona 3

Drukuj PDF
Spis treści
Rzecz o roku 1863
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Strona 6
Strona 7
Strona 8
Strona 9
Strona 10
Strona 11
Strona 12
Strona 13
Strona 14
Strona 15
Strona 16
Wszystkie strony

Pomimo stopnia upadku Polski i trudności odbudowania jej, katechizm polityczny owych dwóch pokoleń składał się z dwóch dogmatów: niepodległość i pomoc zewnętrzna. Nie tylko nie miały one innego celu prócz odbudowania państwa polskiego niepodległego, ale nie pojmowały także innego życia narodowego, jak tylko pod ową formą niepodległego państwa. Bezpośrednie dążenie do celu i chęć osiągnięcia go bezwzględnie, pomijały i zapoznawały warunek niezbędny i środek konieczny. Wszystko, co nie prowadziło wprost do niepodległości, nie było cenione przez te dwa pokolenia, ani też dla nich dostateczne i zadawalające. Były one dojrzałe do tego, aby warunek niezbędny, byt narodowy, narażać i poświęcać, nie widząc w nim celu, dla niepodległości. Mniemać można było, że czują się na siłach naprawić od razu błędy kilkunastu pokoleń i zrównoważyć wszystkie przyczyny upadku Polski. Była w tym nie siła, ale słabość każdej przesady, był brak miary, a nadmiar wiary. I dlatego też nie mierzyły te pokolenia dążenia do celu wedle rozporządzalnych środków, co równa się w polityce zastąpieniu abstrakcją rzeczywistości. Najrozumniejsi i najrozsądniejsi opierali swoje rachuby, które w Polsce raczej nadziejami zwać należało, na zewnętrznej pomocy. Ale i ten środek nie był nigdy dobrze określony, był tworem dowolnych spekulacji, które nie nadawały mu kształtu, a których wyrazem stawały się owe, corocznie powtarzające się przepowiednie wojny na wiosnę. Nauczono te dwa pokolenia, że odbudowanie Polski potrzebne jest dla bezpieczeństwa Europy i one w to uwierzyły, tym łatwiej, że wierzyć było wygodnie, a schlebiało. Wiary w tę potrzebę europejską, jak każdej wiary nie poddawano krytyce, nie pytano dla jakiej Europy i dlaczego odbu­dowanie Polski potrzebne było. Oczekiwano tylko takowego, jak oczekiwano w pierwszym wieku chrześcijaństwa Królestwa Bożego na ziemi.

Na skutek tego, iż pojmowano cel abstrakcyjnie, bez obliczenia i uwzględnienia potrzebnych środków, nadano mu bezwzględnie kształt geograficzny dawnego państwa polskiego i w patriotycznym katechizmie pozostawiono jako artykuł wiary granice z 1772 r. Dobrowolnie zwiększono tym sposobem i tak już niezmierne trudności zadania, do tego stopnia, że je przemieniono w niepodobieństwo. I tu znowu wygodnym było i schlebiało stawiać jako cel odbudowanie w tych rozmiarach, w jakich nastąpił był upadek. Objaw lenistwa zmysłu politycznego, który nie potrafił nic mądrzejszego, nic odpowiedniejszego położeniu, nic zgodniejszego ze stopniem upadku i nic zbawienniejszego wynaleźć, i który zadowalał się formułą, tam gdzie wyjścia szukać trzeba było.

Naród, który upadł jako państwo nie tylko z zewnętrznych, ale i wewnętrznych przyczyn, upadł, bo stracił warunki potrzebne do zachowania kształtu państwowego. Jakim sposobem mógłby odzyskać w niewoli i skrępowaniu warunki te, które w wolności i swobodzie rozwoju zagubił? Nie odwagą ani męstwem, ale zuchwalstwem i zarozumiałością jest chcieć w niższym położeniu zdobyć to, czego na wyższym zachować się nie umiało. Kto stopniowo upadał, tylko stopniowo podnosić się może, jeżeli trwale podnieść się chce. Zresztą to, co rozpadło się lub rozszarpanym zostało, w dawnych rozmiarach i kształtach tylko sklejonym być może; zrosnąć się, powstać i istnieć może jedynie w nowych rozmiarach i kształtach. Jak nikt nie mógłby pomyśleć o wskrzeszeniu Polski z dawnym jej ustrojem politycznym i społecznym, tak samo nie można było dążyć do odbudowania jej w dawnych granicach. Są różne dla narodów stopnie niepodległości. Dla tego, który stracił najwyższy, zachowanie najniższego już jest trudnym zadaniem. Ale odpychanie wszystkich innych prócz najwyższego jest szaleństwem.

Naród polski mógł i powinien był wedle okoliczności szanować i pielęgnować wszelkie stopnie niepodległości, od półniepodległości do samodzielności narodowej, przede wszystkim nie narażać tych stopni skokiem do najwyższego. Tego nie potrafił i tym opóźnił swoje odrodzenie. Nie zdołał zrozumieć jedności narodowej bez jedności geograficznej. Ostatecznie granice 1772 r. były teorią, którą stawiano w tej samej myśli i dążeniu, z których powstały bezowocne lub szkodliwe przedsięwzięcia. Chciano tu i tam niepodobieństwami osiągnąć nie podobne, ale niepodobne rzeczy, chciano widokami niepodobieństw utrzymać jedność narodową, jak gdyby nie wiedziano, że tylko podobnymi ustalić ją można. Teoria granic pierwszego rozbioru niezmiernie utrudniła, zaszkodziła i w końcu – przynajmniej na czas długi – zniweczyła zadanie polskie pod panowaniem rosyjskim. Rozciągać po upadku rewindykacje do krajów, których przed upadkiem państwa nie zdołano ani politycznie, ani społecznie, ani religijnie zupełnie zespolić z rdzennie polskim społeczeństwem, stawiać je na równi w dążeniach i kombinacjach z krajem rdzennie polskim, było nieroztropnością graniczącą z zuchwalstwem i uniemożliwiało rozwiązanie zadania polskiego za pomocą kompromisu z Rosją, to jest odzyskanie dla żywiołu polskiego jakiegokolwiek ustalonego i zabezpieczonego stopnia niepodległości w stosunku do Rosji, a narazić tylko miało i musiało część znaczną społeczeństwa polskiego na ciężkie ciosy. Tym sposobem powstała sprawa Prowincji Zabranych, która ze względów etnograficznych, religijnych i narodowych stała się była sporną między Rosją a polskim społeczeństwem. Z podobnymi sprawami spornymi należy się obchodzić oględnie i nie stawiać bezwzględnie, gdyż rozwiązać je zwykle można korzystnie tylko kompromisem. Sprawa była niezawodnie trudna, zwłaszcza co się tyczy Litwy, ściśle z polskim społeczeństwem zespolonej w rezultacie spolonizowania się dobrowolnego tej dzielnicy. Doświadczenie jednak i roztropność pomagają zwalczyć trudności; pierwsze było w Polsce bezskuteczne, drugą się nie odznaczała. Dążenie do połączenia w jedną całość wszystkich ziem dawnej Rzeczypospolitej zagarniętych przez Rosję tak dla niej groźne było, że czyniło niemożliwym, prawdziwy i trwały między nią a społeczeństwem polskim kompromis i doprowadzić musiało albo do wyparcia Rosji siłą z tych ziem albo do tępienia przez Rosję społeczeństwa polskiego.

Wielopolskiego słowa: “Niech Litwa o swoją autonomię stara się sama”, były jedynie roztropne i na doświadczeniu oparte. Okazało się, że miały podstawę. […] Teoria granic 1772 r. wykluczyła nieroztropnie kompromis. Potrzebne to było dla wszelkich spisków i przedsięwzięć powstańczych, bez czego zbywało im na dogmatycznej podstawie i ubywała im część rozporządzalnych sił; ale zgubne się stało dla rozwoju i wzmocnienia bytu narodowego polskiego w sposób normalny, dla jego odrodzenia rzeczywistego. Sprawę Litwy i Prowincji Zabranych trzeba było wymijać i nie czynić z niej problemu w stosunku do Rosji; postąpiono przeciwnie i postawiono ją na ostrzu stępionego oręża. Teoria granic 1772 r. nareszcie, zamiast dążyć do upragnionego rozdwojenia rozbiorowych mocarstw, łączyła je ściśle ze sobą wobec zadania polskiego i utwierdzała coraz silniej fakt podziału.

O ile w dziejach liczne są przykłady usiłowań państw powstania na nowo, o tyle mało w nich zapisanych wypadków powodzenia tychże. Nigdy zaś żadne upadłe państwo nie powstało w tym samym kształcie i w tych samych rozmiarach, które miało, kiedy przestało istnieć. Tę historyczną prawdę zapoznało społeczeństwo i w swoim politycznym katechizmie, i w swoich usiłowaniach odzyskania niepodległości.

Dwa ostatnie pokolenia zatem wychowane zostały pod wpływem dogmatu zupełnej niepodległości i odzyskania dawnych granic, niepodzielności terytorialnej zamiast jedności narodowej oraz artykułu wiary, że nie tylko jest interesem Europy, ale i jej obowiązkiem odbudować dawniej istniejącą Polskę. Ten dogmat i ten artykuł wiary nazwano ideałami, miały one z ideału to, iż osiągnięte być nie mogły ani urzeczywistnione – nie należały zatem do dziedziny politycznej. Pod wpływem powyższego wychowania postępować i działać miały dwa pokolenia, znajdujące się w najtrudniejszych, nawet najgroźniejszych warunkach bytu narodowego, a pigmeje stawiali sobie do rozwiązania olbrzymów zadanie. Z fałszywego założenia musiały wyniknąć błędy zgubne, dla cienia poświęconym musiał być jego przedmiot, dla abstrakcji niepodległości rzeczywistość, polegająca na wzmocnieniu i zabezpieczeniu bytu narodowego. […]

Działanie rozsądnej i wykształconej części społeczeństwa nie miało rzeczywistej podstawy, bo nie umiało wytknąć możliwego do osiągnięcia celu, określić środków działania; tymczasem część nierozsądna, z niskim lub żadnym wykształceniem politycznym, stronnictwo radykalne, rewolucyjne, raczej powstańcze, stawiało sobie jasno, dobitnie cel niemożliwy do osiągnięcia – niepodległość, odbudowanie Polski w granicach 1772 roku i wiedziało doskonale z góry, jakich ku temu użyje środków: spisku, demonstracji, powstania; aczkolwiek zatem goniło za marą i za niepodobieństwem, w działaniu miało wielką nad poważną częścią społeczeństwa wyższość. Wyższość, którą się ma, gdy się wie, czego się chce i przed niczym się nie cofnie, aby swoją i innych sprowadzić zgubę.

Pierwsze też na ulicach Warszawy demonstracje, dzieło różnych odcieni tego stronnictwa, udały się, udały się głównie tym, że zamąciły pojęcia ogółu i nowym złudzeniom dały powód; całemu szeregowi bezrozumnych przypuszczeń, aż do tego, iż nimi zmusi się Rosjan do ustąpienia z kraju. Powstała też teoria siły moralnej, która miała wszystkie przełamać trudności, wszystkie usunąć przeszkody i jakiś, zawsze przez rozum nieokreślony, cel osiągnąć. A przecież pomimo, może właśnie z powodu, poetycznych pozorów, można było przewidzieć, że ta niedorzeczność polityczna zakończyć się musi inną, jeszcze większą.

Trzeba było i można było wtedy zrozumieć, że spiski tworzą się, że istnieje już spisek czynny, że ma plan wytknięty, że ludzie bez organizacji i danego hasła nie gromadzą się, nie objawiają w ten sposób swoich uczuć; to, co przypisywano jakimś nadludzkim siłom i natchnieniom, trzeba było wprost odnieść do szkoły powstańczej, do wszelkiego rodzaju spiskowców, choć się modlitwą i pobożnymi pieśniami objawiało. Trzeba było i można było powiedzieć sobie, że w położeniu społeczeństwa polskiego i w danych warunkach spisek jest nie tylko niepotrzebny, zbyteczny i bezcelowy, że jest najniebezpieczniejszym szaleństwem już kilka razy krwawo wypróbowanym, że jest założeniem, z którego nieuniknione wyniknąć muszą następstwa, i że ostatecznie takim następstwem będzie walka zbrojna – powstanie. To powstanie, o którym wszyscy rozsądni wiedzieli, że byłoby największym nieszczęściem, bezrozumem i głośno to wyznawali!



 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u