A.D.: 16 Kwiecień 2024    |    Dziś świętego (-ej): Julia, Erwina, Benedykt

Patriota.pl

Jest rzeczą oczywistą, że ten niezwykle złożony wszechświat
nie może być rezultatem bilionów przypadków i szczęśliwych zbiegów okoliczności. Musi on posiadać swego Stwórcę.
Erik von Kuehnelt-Leddihn, Deklaracja Portlandzka (1)

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

Rzecz o roku 1863 - Strona 12

Drukuj PDF
Spis treści
Rzecz o roku 1863
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Strona 6
Strona 7
Strona 8
Strona 9
Strona 10
Strona 11
Strona 12
Strona 13
Strona 14
Strona 15
Strona 16
Wszystkie strony

Rozbiór Polski, dokonanymi za jego pomocą nabytkami, stawiał interesy trzech potężnych mocarstw europejskich w sprzeczności z odbudowaniem Polski i już tym samym zmniejszał bardzo wspólny interes europejski jej wskrzeszenia, zarazem zwiększał nadmiernie trudności i przeszkody utworzenia Polski niepodległej. Nie bez głęboko sięgających powodów, politycy tej miary co Fryderyk Wielki i Katarzyna II, z poświęceniem wzajemnych żądz i dalej sięgających widoków, obmyślili podziały jako środek wymazania Polski z karty geograficznej, widząc w nich najpewniejszy, może jedyny sposób uwiecznienia tego dzieła i zapewnienia sobie nabytków. Wprost przeciwnie rozumując niż Polacy, każdy z nich wolał mieć coś niż nic i raczej coś trwale niż wszystko rzekomo posiadać. Myśl była trafna i przyszłość odgadywała. Rozbiory nie tylko dokonały upadku państwa polskiego, ale obezwładnić miały usiłowania wskrzeszenia go.

Naprzeciw sumy interesów niezgodnych z odbudowaniem Polski, a opierających się na najrzeczywistszej w polityce podstawie, bo na posiadaniu, stały zawsze nierównie mniej dobrze i dokładnie określone korzyści, jakie druga część Europy mieć mogła w odbudowaniu Polski. […]

Że konieczność odbudowania Polski nie istniała, dowodzą dzieje porozbiorowe. Świat szedł i idzie dalej swoim trybem ani szczęśliwszy, ani nieszczęśliwszy niż kiedy państwo polskie istniało. Przypisywanie wszystkich klęsk świata upadkowi Polski pozostanie pobożnym złudzeniem. Jest to jedno z tych nieszczęść, w które nikt nie wierzy, bo nikt go nie odczuwa. Ze strony Polaków jest jedną przesadą więcej i szukaniem koniecznie pociechy w wynajdywaniu współcierpiących. W uniesieniu poetyckim Zygmunt Krasiński wołał, że Polska musi być wskrzeszoną, bo jej zgładzenie było wyrwaniem serca z Europy. Polska nie była sercem Europy, a Krasiński niepomny był tej anatomicznej prawdy, iż wyrwanie serca sprowadza śmierć, że zatem nie tylko Polska, ale i Europa przestałaby była żyć, gdyby Polska była jej sercem.

Co się tyczy wreszcie obowiązku Europy odbudowania Polski, to obowiązek w polityce jest zawsze względny i dlatego odwołać się możemy do tego, cośmy o interesie powiedzieli. To tylko zapisać należy, że jeżeli taki zbiorowy obowiązek istniał dla Europy, ani go spełniła, ani spełnić zamyśla. Stwierdzić zaś musimy, aby uniknąć dalszych obłędów, że Polska miała nierównie większy i wyraźniejszy niż Europa obowiązek utrzymania swojego bytu państwowego i że go nie spełniła, że temu ona, nie Europa, winna, że wina stwarza nowy obowiązek odpokutowania i naprawienia jej dla tego tylko, który się jej dopuścił.

Jak się zachował naród polski, jakie było jego od rozbiorów do 1863 r. postępowanie polityczne w położeniu, które powyżej określiliśmy, wśród warunków odzyskania bytu państwowego, które obliczyliśmy, wobec tej prawdy, że tylko ze współudziałem obcej pomocy mógł go na nowo zdobyć, ograniczonych widoków tej pomocy, wielkich trudności i przeszkód, które trzeba było przezwyciężyć, aby dzieła dokonać? Wszelkie dążenie i wszelkie działanie w celu odzyskania bytu państwowego, nie oparte o obcą pomoc, musiało być z gruntu mylne, błędne, zgubne; jedynie dążenie i działanie liczące na obcą pomoc, mogło być uzasadnione, rozumne, zbawcze, bo do celu prowadzące. Wynika to z wszystkiego, cośmy powiedzieli, a daleko bardziej jeszcze z tego, co się działo i co się stało.

Dzieje porozbiorowe Polski i wszelkie Polaków działania rozpadają się przecież na dwie części. Na usiłowania odzyskania niepodległości bez zapewnienia sobie obcej pomocy, które określonymi zostały zbyt pamiętną formułą – o własnej sile, oraz na usiłowania, które jedynie na obcą pomoc i z tą pomocą liczyły się. Można by powiedzieć, że te dwa rodzaje usiłowań jedynie prawdziwie i istotnie podzieliły porozbiorowe społeczeństwo polskie do 1863 r. na zachowawcze i demagogiczne. Rzecz jednak godna uwagi i świadcząca, jak daleko pewnikiem było, iż bez obcej pomocy państwo polskie odbudowane być nie mogło, że wszystkie usiłowania odzyskania niepodległości o własnej sile opierały się także o nadzieję jakiejś, tylko źle określonej, obcej pomocy, raz tego, to znowu innego mocarstwa, rewolucji ogólnej, wreszcie przewrotów w Rosji lub w dwóch innych rozbiorowych mocarstwach. Istotna zatem różnica na czym innym polegała.

Oto, że gdy jedni pragnęli zapewnić sobie obcą pomoc, drudzy chcieli ją dorywczym działaniem i powstaniami zbrojnymi wywołać. Te dwa dopiero systemy odróżniają wyraźnie w dziejach porozbiorowych obóz zachowawczy od demagogicznego. Najsilniejszym, a zarazem najzgubniejszym wyrazem drugiego stało się powstanie 1863 r.; pierwszego zaś – jego przystąpienie do tego powstania. Oba obozy, dążąc do jednego celu, oba licząc na te same środki, w inny tylko sposób je obliczając, jeden jawnie, drugi skrycie, musiały się pchać wzajemnie i w danej chwili zlewać, z tą różnicą, że drugi wyprzedzał i porywał zawsze za sobą pierwszy, pierwszy dawał się porywać drugiemu. Skoro nie było zapewnionej obcej pomocy, zachowawczy obóz nie mógł dawać hasła do działania; demagogiczny, licząc na to, że ją wywoła, mógł zawsze je rozpoczynać. Dlaczego jednak zachowawczy dawał się porywać – zrozumiałe nie jest, a da się tylko wytłumaczyć tym, że mylny punkt wyjścia, że pomyłka w założeniu stwarzały obłęd ogólny, od którego wspólne wady charakteru narodowego nie pozwalały nikomu uwolnić się. […]

Pokazało się przecież, że po upadku państwowym, nie dość odzyskać niepodległość, że może ważniejszym i trudniejszym jeszcze zadaniem zachować odzyskaną. Niezawodnie, że od rozmiarów, w jakich wskrzeszenie następuje, zależna jest w części trwałość dzieła, ale nie mniej prawdziwe jest, iż zapewnić je może przeważnie siła wewnętrzna organizmu oraz otaczające go warunki. […]

Najbardziej może zdumiewającym u Polaków objawem dziwacznego idealizmu, zapoznającego najwyraźniejszy własny interes polityczny, była wieczna troska o zasłanianie kogoś i czegoś, wreszcie Europy, kosztem najdotkliwszych ofiar. Powiedzieliśmy sobie, że za Rzeczypospolitej zasłanialiśmy chrześcijaństwo przed Turkiem. W r. 1830 spisek, za nim znaczna część społeczeństwa, uroiła sobie, że rewolucja francuska lipcowa jest sprawą wolności ludów i miała sobie za obowiązek jej bronić, zerwała się do powstania w przekonaniu, że ratuje sprawę wolności europejskiej, wstrzymując cesarza Mikołaja od wyprawy przeciw Francji. Powstanie listopadowe nie było dziełem całego społeczeństwa, jak współudział w wojnach napoleońskich dziełem starszych i rozumnych w narodzie. Dało ono początek zgubnej, sprzecznej ze zdrowymi pojęciami praktyce, polegającej na tym, że o losach narodu młodzi i niedoświadczeni rozstrzygać poczęli tajemnie, a starsi, rozsądniejsi, porywać się im dali. Wtedy wszedł w zwyczaj, aż się w nałóg przemienił, spisek, tak iż nie jawnie ani z narady najcelniejszych, lecz skrycie i wskutek postanowienia pośledniejszych najważniejsze i najdonioślejsze rozpoczynały się przedsięwzięcia. Nic zatem dziwnego, że powstanie listopadowe 1830 r. było najniebezpieczniejszym, najzgubniejszym dla przyszłości narodu i bytu narodowego czynem. […]

Powstanie listopadowe sprowadziło utratę nie tylko pomyślnego bytu narodowego, ale także połowicznego bytu politycznego; dało początek długiej epoce zastoju narodowego, w której wady dawne i nowe, przedrozbiorowe i porozbiorowe, rozwijały się i wzmagały się, w której liczne błędy i pomyłki popełnione zostały. Z niektórymi wyjątkami społeczeństwo polskie w długiej epoce od 1831 do 1863 roku nie szukało sposobów naprawienia błędu powstania listopadowego, lecz powetowania i pomszczenia krzywdy, jaką odczuło wskutek tego powstania. W samym kraju, zadany mu cios był zbyt silny i dotkliwy, aby zrazu nie nastąpiło jakoby zamarcie tchu narodowego. W zamian, emigracja podjęła wszystkie hasła listopadowe, a chociaż podzieliła się na stronnictwa, jednej i tej samej trzymały się one zasady politycznej, jedno i to samo a jedyne miały dążenie odwetu przez wskrzeszenie Polski niepodległej z obcą pomocą. W środkach, w zasadach różniono się, nie w myśli ani w celu politycznym. Różnicę główną a ważną co do środków i wyboru stosownej chwili zaznaczyliśmy wyżej.

Z mylnego jednak wspólnego punktu wyjścia, wyniknąć musiały wspólne, zgubne następstwa. Za emigracją poszedł kraj. Zamiast dążyć do rozwiązania zadania na gruncie rzeczywistości i odpowiednio do istoty położenia, szukano sztucznego, niemożliwego, nie dającego się osiągnąć; zamiast do ustalenia i zapewnienia bytu narodowego, zmierzano z narażeniem i poświęceniem takowego do bytu państwowego. Zachowawcze żywioły wprawdzie nie wystawiały periodycznie, jak demagogiczne, kraj na bezużyteczne ofiary, na klęski, ale sprawę narażały na szkodę, opóźniały jej zdrowy i normalny rozwój, społeczeństwo utrzymywały w błędzie i mylnym sądzie o istotnym jego położeniu i zadaniach. Stąd wychowanie paru pokoleń w jednej i jedynej myśli niepodległości i w wierze w obcą pomoc.

Nie miał jednak ten kierunek, co najmniej jednostronny, ograniczyć się do etyki, miał przejść w dziedzinę czynów. Podczas, gdy ks. Adam Czartoryski i skupiający się około niego obóz przedstawiał odwet za klęskę powstania listopadowego za pomocą wojny o Polskę jednego lub kilku mocarstw europejskich, podczas gdy niezmordowanie a zacnie przypominał jej sprawę światu, tym samym na ten świat narodowi liczyć kazał; jednocześnie wszystkie demagogiczne żywioły w narodzie nierównie radykalniejszych chwytały się środków i za pomocą ciągłego spiskowania usiłowały periodycznie wznawiać krwawą o niepodległość walkę, już nie tylko bez możności zwycięstwa, ale nawet podjęcia jej, w nadziei i celu wywołania tymi próbami obcej pomocy. W braku zaś poparcia tego lub owego mocarstwa, oglądano się, liczono i wzywano współdziałania, nowej wprawdzie, nie mającej ani ciała, ani kształtu, lecz w powietrzu istniejącej potęgi ogólnej rewolucji.

I wtedy to, z tą niewiadomą, z tą siłą sporadycznie objawiającą się to na tym, to na owym punkcie Europy, złączono, ku wielkiej jej szkodzie, sprawę polską. Pomijając, iż zwycięstwo jej, a za tym i możliwa z jej strony pomoc wątpliwe były, pomijając, iż w razie nawet zwycięstwa pomoc jeszcze wcale zapewniona nie była ani być mogła, nieroztropne i szkodliwe było czynić zależną swą przyszłość od ogólnego świata przewrotu, który bez wielkich nieszczęść nastąpić nie mógł, szczęścia ludzkości zapewnić nie był w stanie. Nigdy bowiem nie należy własnej pomyślności szukać w klęsce ogółu.

Powstanie listopadowe, przedsięwzięte pod wpływem myśli niepodległości i z zamiarem bezpośredniego jej odzyskania, liczące na nieokreśloną, ale w mniemaniu polskiego ogółu niechybną pomoc obcą, pomimo niepowodzenia i zawodu utwierdziło w myśli, że odbudowanie Polski jest potrzebą i obowiązkiem Europy. Odpowiednio do swojego pochodzenia, którego w znacznej części we francuskiej rewolucji lipcowej szukać należy, dało w następstwie początek przekonaniu, że od wszelkich przewrotów rewolucyjnych oczekiwać należy niepodległości Polski. Nie upatrywano przeszkody w państwach, ale w rządach i tronach, i rozpoczął się związek między spiskami polskimi a ogólną rewolucją; związek – zdaniem naszym – więcej dobroduszny, niż sekciarski. Zapytany emigrant, jaką myślą kierowano się, gdy po 1831 roku tłumnie opuszczano kraj, aby udać się do Paryża, odparł: “Chcieliśmy zwalić Ludwika Filipa, a po tym wraz z Francuzami podążyć do Polski, dla jej oswobodzenia”. Nastały czasy, w których Polacy współdziałali we wszystkich spiskach, rewolucjach, nawet zamieszkach i burdach; nie było jednego ruchu w Europie, w którym by udziału nie wzięli i przez to zadanie polskie przybrało wobec świata charakter nie narodowego, ale rewolucyjnego, nie zachowawczo restauracyjnego, ale sprawy wywrotu.

Skorzystały z tego rozbiorowe mocarstwa i ich rządy; zespoliło to je jeszcze silniej na gruncie podziału Polski, w której już nie tylko dla posiadania nabytych ziem, ale i dla własnego istnienia, widziały lub widzieć chciały niebezpieczeństwo. […]

Mylna zatem była droga obrana, fałszywy kierunek, błędne wyobrażenia, złudne wychowanie narodu. Jak upadku państwa polskiego, tak błędów i klęsk porozbiorowych, wyboru mylnego kierunku przyczyn w samym narodzie przede wszystkim szukać należy. Wady jego znane, nieraz wyszły na jaw wśród tej rozprawy, wytknęliśmy je. Cnót mu nie brakło przecież. Najzaciętsi przeciwnicy, nieprzyjaciele, wrogowie narodu polskiego i oszczercy, przyznają mu męstwo, odwagę wojskową, rycerskie przymioty. Dzieje i niezliczone pola bitew świadczą o nich, stanowią sławę i zasługę jego w historii. Polacy celują przecież głównie dwiema cnotami: wiarą w swoje istnienie i przyszłość oraz złączoną z nią, niczym nie zachwianą nadzieją. Cnoty te uwydatniały się szczególnie w nieszczęściach, wśród klęsk i wtedy wytwarzały wielką odporną siłę, której naród zawdzięcza swój byt – stałość w niedoli.

Dlaczego pomimo tych wielkich cnót naród polski zażegnać nie zdołał upadku państwa polskiego, straciwszy takowe nie tylko nie odzyskał go, ale sam sobie najdotkliwsze zadał ciosy, które go do dzisiejszego opłakanego doprowadziły stanu? Dlatego, że nie posiadał umiejętności miary. Nie umiał zatem utrzymać równowagi między cnotami i wadami; nie potrafił ustrzec się od przesady cnót, co wytworzyło nowe wady, wady przymiotów; te, potęgując siłę niedostatków, wspólnie z nimi spowodowały upadek oraz następne klęski.

Brak miary, która by zrównoważyła wady cnotami, brak miary nawet w przymiotach niczym innym nie jest, jak stępieniem zmysłu i wyzuciem się z rozumu politycznego.

Brak miary spotęgował w biegu wypadków i działania ujemne strony, unicestwił dodatnie, spowodował zatem zniszczenie. Gdy wady wzmogły się i rozwielmożniły bezmiernie, sprowadziły upadek Polski. Cnoty wtedy upadku zażegnać już nie mogły, odrodzenia nie wywołały, od dalszych klęsk, spowodowanych wadami przymiotów, nie chroniły. Było przeznaczeniem tych wad nieść zniszczenie, przymioty zaś, zamiast zniszczenie zażegnać lub naprawić – co było ich zadaniem – szerzyły je.

Brak miary musiał sprowadzić zwichnięcie równowagi, która niczym innym nie jest, jak anarchią. Męstwo i odwaga wojskowa wyrodziły się w krewkość, butę, zuchwalstwo, porywczość, w pochopność narażania nieroztropnie życia i mienia bez potrzeby, ze szkodą rzeczy publicznej, która umożliwiła wszystkie bezowocne i zgubne ruchy oraz powstania. Naród, który byłby umiał utrzymać równowagę między przymiotami i wadami, byłby zrozumiał, iż w jego porozbiorowym położeniu należy uciec się do polityki pokojowej; naród, któremu zbywało na mierze, zrozumiał tylko, iż bić się należy.

Patriotyzm polski, zamiast hamować się względem na dobro narodowe, pomijał je, aby zadośćuczynić sobie samemu, własnym namiętnościom i zapędom, nieraz próżności. Nie było w nim znowu miary i dlatego popadł w wady swoich przymiotów.



 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u