Parę dni temu świat obiegła wiadomość jednych wprawiająca w osłupienie przechodzące w jazgot oburzenia, a innych we frenetyczną radość. Oto bowiem, w wyniku działań i negocjacji rządzącego w Strefie Gazy palestyńskiego ruchu narodowo-wyzwoleńczego Hamas w zamian za uwolnienie przetrzymywanego w Strefie Gazy od 5 lat izraelskiego żołnierza Gilada Szalita, Tel Awiw wypuścił z więzień 1027 palestyńskich bojowników (dla „puławskich” lewaków i koncesjonowanej prawicy terrorystów). Od maja 1985 r. jest to pierwsza tak duża proporcjonalnie wymiana jeńców – wówczas w zamian za kilku izraelskich żołnierzy zwolniono 1150 Palestyńczyków.
Wśród uwolnionych więźniów znalazło się także kilkudziesięciu członków rywalizującej z Hamasem organizacji Fatah, dlatego też sukces inicjatywy Hamasu traktowany jest jako ponadpartyjne, jednoczące zwycięstwo wszystkich Palestyńczyków. Trzeba jednak pamiętać, że nadal w izraelskich więzieniach przebywa ponad 4 tys. Palestyńczyków, a codziennie, dzięki gorliwości pogrobowców Sema trafia do nich kolejnych 300-400, w większości z pogwałceniem zasad prawa międzynarodowego. Wystarczy przypomnieć, że niektórzy z przebywających w żydowskich kazamatach więźniów, ale także niektórzy z uwolnionych, skazani zostali na kilkukrotne dożywocie (rekordzista – ofiara izraelskiej temidy nawet na dziewiętnastokrotne).
W świetle reakcji strony izraelskiej, a mówiąc ściślej stanowiska zagorzałych (a bo są inni?) syjonistyów, interesujący jest sposób podejścia do tematu i komentarze mediów znad Wisły. Znamienne jest, że wiele mainstreamowych periodyków czy znaczna liczba publicystów politycznych, trzymając rzecz jasna, nawet czasem nieświadomie, stronę narodu wybranego, zdobyło się na w miarę obiektywne refleksje, poddając nawet krytyce działania izraelskiego rządu. Dywagacje na temat czy dokonana wymiana i układ z „terrorystami” z Hamasu to objaw słabości (Izrael zaczyna się troszczyć o każdego, nawet niskiego rangą, żołnierza, zwłaszcza że zastrzyk elementu ludzkiego na początku lat 90. XX w. ze Wschodu jak na razie zaowocował tylko powstawaniem neonazistowskich grup wśród żydowskiej społeczności) czy raczej siły (nie boimy się, że terroryści powrócą do swoich praktyk, bo oszczędzimy na budżecie następnym razem po prostu ich zabijając) tego bliskowschodniego tworu.
Według oficjalnych danych uwolnienie Szalita poparło około 80 proc. Izraelczyków. Należy jednak pamiętać, że te 14 procent, które było i jest przeciwne tej operacji to w większości jeśli nie rodziny poległych w walce z Palestyńczykami, to właśnie syjoniści, którzy już zareagowali na decyzje władz państwowych tworząc blokady na drogach, którymi konwojowano uwolnionych więźniów, lub nakłaniając młodych Izraelczyków do wysyłania listów do premiera z deklaracją, że w razie gdyby dostali się, odbywając służbę wojskową, do niewoli palestyńskiej, to rząd Izraela nie podejmie żadnych kroków w celu ich wymiany za dziesiątki, setki czy tysiące Palestyńczyków. I tu właśnie wykluwa się ciekawe dla sprawy polskiej, w tym kontekście, objawienie. Oto w podobno jedynym „prawicowym” periodyku (chodzi oczywiście o „Uważam Rze”) wychodzącym w libertynizującej się Polsce ukazuje się artykuł (Tysiąc za jednego) dotyczący sprawy żołnierza Szalita (bo oczywiście nie więzionych bezprawnie tysięcy Palestyńczyków), w którym autor (niejaki p. Piotr Zychowicz) ewidentnie, nawet nie siląc się na pozory obiektywizmu, stawia się po stronie owych 14 procent wzburzonych poczynaniami własnego rządu Izraelitów.
Oczywiście nikt nie każe p. Zychowiczowi nagle zmieniać poglądów i stawać, było nie było, po stronie prawdy a nie racji politycznych. Ale ckliwy, eksponujący niewyobrażalne krzywdy i martyrologię żołnierzy i ludności żydowskiej otoczonych morzem ziejących nienawiścią islamistów przekaz sprawia po prostu wrażenie albo nieudolnej propagandowo kalki albo dyktanda wystukanego pod nadzorem cenzora z ramienia reaktywowanego Herutu czy dawnego Likudu. Można chyba tylko pogratulować tygodnikowi pana Lisieckiego specjalisty od spraw bliskowschodnich oraz arabskich. Niejako merytorycznym i światopoglądowym dopełnieniem artykułu o niedoli izraelskiego żołnierza jest krótka notka (sygnowana inicjałami p.z.) w tym samym numerze pisma dotycząca upadku Muammara Kaddafiego (vide znamienny tytuł Dyktator dostał to, na co zasłużył). Nawet w tak krótkiej formie dziennikarskiego przekazu autor nie postarał się o wyartykułowanie kilku zdań (czy nawet sformułowań), które wskazywałyby na jakąkolwiek niezależność myślenia, o zasobie intelektualnym już nie wspominając. Zresztą szkoda czasu na analizy tego rodzaju lektury – myślący czytelnicy ocenili pewnie już to jednoznacznie.
Zdajemy sobie sprawę, że nie ma to większego sensu w związku z tym, że taka a nie inna jest linia programowa i polityczna tego ponoć prawicowego pisma, a ludziom reprezentującym „Frondę, „Rzepę” i okolice nie wolno po prostu wyjść poza ustalony nazwijmy to doraźnie „markojurkowy” schemat. Nawet nie dziwi w tym wypadku wyjątkowa nadgorliwość i spolegliwość publicystów pokroju p. Terlikowskiego, Adamskiego, Zychowicza et consortes przy interpretowaniu wszelkich wydarzeń dotyczących Izraela i spraw żydowskich w ogóle, a w szczególe tych dotyczących tzw. polskiego antysemityzmu. W takim wypadku już chyba tylko dla równowagi ducha, mądrym dla przypomnienia, a debilom dla przestrogi, a przede wszystkim dla ocalenia proporcji tak brutalnie naruszonej przez ckliwy „izraeloojczyźniany” tekst p. Zychowicza, zwróćmy uwagę na niektóre jakże istotne wydarzenia z najnowszej historii stosunków izraelsko-palestyńskich, które każdego w miarę dopuszczającego do siebie procesy myślowe człowieka skierowałyby na drogę całkiem prostych przemyśleń, porównań i analiz. Dodajmy, że prezentujemy tylko wybór tej mrocznej kroniki chwały izraelskiego oręża.
Zacznijmy ad urbe condita, czyli od pionierskich dokonań tego pokracznego tworu Hitlera, ONZ i dezerterów z armii Andresa. Jednym z pierwszych istotniejszych jego dokonań była przeprowadzona w dniu 13 grudnia 1947 r. masakra w Jehida – lekceważąc sobie gwarancje Brytoli dla ludności palestyńskiej bohaterscy żołnierze żydowscy, dziadkowie i ojcowe Szalitów i im podobnych rozstrzelali wieśniaków z tej arabskiej wioski, samą ją niszcząc minami i granatami. Przypomnijmy dalej masakrę w Kiszas kilka dni później, podczas której terroryści z Hagany zamordowali dziesięć osób, a dzień później w Qazaza zgładzono pięcioro dzieci w wysadzonym budynku lokalnych władz. Pierwszego stycznia 1948 r. w Al.-Szejk żydowscy siepacze granatami i ogniem broni maszynowej zlikwidowali około 40 mieszkańców tej wioski. Z kolei dwudniowa operacja „Jedność” (9-10 kwietnia 1948 r.), w której osławiona Hagana współpracowała z Irgunem i gangiem niejakiego Sterna, dosłownie unicestwiła arabską wioskę położoną między żydowskimi osadami Givat Shaul i Montefiore. Przez dwa dni szlachetni żydowscy pionierzy mordowali mężczyzn, kobiety i dzieci, bez względu na wiek. Na temat tej ostatniej akcji istnieje wiarygodna relacja lekarzy z Czerwonego Krzyża, niosących pomoc ofiarom pogromu, która mogłaby być obiektywną przeciwwagą dla wzruszających dywagacji p. Zychowicza na temat gehenny izraelskiej soldateski. Arabów rozstrzeliwano, rozrywano granatami, zarzynano nożami, ze szczególną satysfakcją gwałcono kobiet przed ich zabiciem, a ciężarnym rozcinano brzuchy, realizując w ten sposób typową metodę żydowskiej eugeniki wobec niewiernych. Dlatego też mężczyznom odcinano genitalia, a dzieci już narodzone mordowano na oczach ich rodziców albo wprost na ich rękach (np. przez obcinanie główek). W ten sposób pozbyto się problemu przyszłego konfliktu narodowościowego w 52 przypadkach. Przypomnijmy tylko, że odpowiedzialnym za tę akcję był niejaki Menachem Begin, późniejszy noblista, kultowa postać naszych judeofilów z każdej strony sceny politycznej.
Kierowna przez niego Hagana była też odpowiedzialna w 1946 r. za zamach na hotel King David w Jerozolimie, w którym z rąk żydowskich kolonistów padło 500 osób. Mało jeszcze p. Zychowicz! To proszę pociągnijmy jeszcze trochę te założycielskie sukcesy pana duchowej ojczyzny – 13-14 kwietnia 1948 r. kolejny wielki sukces oddziału Irgunu, który zlikwidował około 350 mieszkańców wioski Naser Al-Din, a samo miejsce zrównał z ziemią, a w maju tego samego roku wymordowano kobiety uciekające z Beit Daras. Pomijając inne mniejsze liczbowo akty terroru przypomnijmy o masakrze w meczecie Dahmash z lipca tego samego roku (co za częstotliwość), dokonanej przez żydowskich komandosów na setce wyznawców islamu, których niepochowane (był zakaz) ciała rozkładały się w świątyni w upale przez 10 dni. W Dajwie w październiku 1948 r. uśmiercono prawie sto osób, z tym, że dzieci likwidowano (humanitarnie?) ciosami pałek w głowę.
Masakrę w Szarafat 7 lutego.1951 r. przeprowadziły regularne oddziały wojska, które przekroczyły linię zawieszenia broni i tak przy okazji zlikwidowały 10 osób. Z kolei za masakrą w Kibji (14 października 1953 r.) stał kolejny guru naszych intelektualistów i salonowców - niejaki Ariel Szaron, wskutek rozkazu którego wymordowano 75 osób oraz całkowicie zniszczono tę przygraniczną wioskę w Jordanii. Inny nasz dobry znajomy niejaki porucznik Mosze Dajan kierował akcją w Kafr Qasem, podczas której wymordowano wracających z pola 43 wieśniaków. Rajd oddziałów izraelskich 13 listopada 1966 r. na wioskę Al-Sammou zakończył się śmiercią 18 cywilów i ranami 54 oraz zniszczeniem ponad 100 domów, kliniki oraz, co już przestaje dziwić, szkoły.
Niejako clou programu, czyli dziełem wieńczącym pewien etap funkcjonowania państwa Izrael była słynna (i co z tego) masakra ludności palestyńskiej dokonana w obozach Sabra i Szatila w dniach 15-18 września 1982 r. Przebrani za Libańczyków żołnierze izraelscy oraz ich sojusznicy z Falangi Libańskiej wymordowali ponad 3000 Palestyńczyków. Żydowska armia dostarczyła buldożerów i reflektorów oświetlających w nocy teren obozów. Nie trzeba chyba dodawać, że operacja zaplanowana i kierowana była przez ówczesnego ministra obrony Ariela Szarona oraz Menachema Begina. Świat jak milczał, tak milczy na ten temat do tej pory.
W Ojon Qara w dniu 20 maja 1990 r. – żydowski żołnierz (niewątpliwie potencjalny i wirtualny ocaleniec holokaustyczny) z własnej inicjatywy rozstrzelał siedem osób z dwudziestu, które ustawił sobie dla treningu strzeleckiego. Ósmego października tego samego roku w meczecie Al-Aqsa w Jerozolimie policja izraelska zamordowała 22 modlące się osoby. Żydzi wyjątkowo wyspecjalizowali się w dokonywaniu masakr w świątyniach, wiedząc, że rozmodlony człowiek jest równie łatwym celem ataku, jak dziecko czy kobieta. Uczynił tak cztery lata później żydowski terrorysta z Kiriat Arba, który w meczecie Ibrahima w Hebronie zastrzelił 61 osób, a zranił około 200. Manifestacje przeciwko tej zbrodni spowodowały śmierć z ręki Żydów jeszcze 23 osób.
Mniej więcej miesiąc później inny żydowski ekstremista morduje w Jabali 6 i rani 49 Palestyńczyków, zaś w lipcu tego samego roku na punkcie kontrolnym Erec ginie 11 Palestyńczyków, a 200 zostaje rannych. Zakończmy może ten ponury kalendarz – bo wydarzenia za ostatnich lat, szczególnie te ze Strefy Gazy, są w miarę dobrze znane – znamienną sceną, trafnie charakteryzującą żydowski i izraelski stosunek do innych narodów, a zwłaszcza tych, które, jak Palestyna, czy także Polska, przeszkadzają w osiągnięciu celów, których nie udało się osiągnąć z Niemcami jednemu panu z wąsikiem. Na oczach całego świata, dzięki kamerom stacji telewizyjnych giną w sposób perwersyjnie okrutny stopniowo rozstrzelani przez żydowskich snajperów 12-letni syn Muhhamad al-Durrah i jego ojciec Dżamal. Zabawa morderców trwała równe 45 minut. Najpierw umiera na rękach ojca chłopiec (trafiany w odstępach czasowych czterema kulami, ale tak, aby pierwsze jeszcze nie zabiły). Egzekucji dopełnia śmierć kierowcy ambulansu, który próbował pomóc maltretowanym ofiarom.
W samym tylko 2006 r. tylko w Strefie Gazy siły izraelskie zabiły 116 dzieci, co dla pana wiadomości, panie Zychowicz jest znacznym postępem, albowiem w analogiczny okresie roku ubiegłego tych ofiar było tylko 52. Trzeba jednak przyznać, że mordując dzieci palestyńskie państwo Izrael nie czyni tego ot tak tylko dla oczyszczenia okupowanej ziemi z wrogiego etnicznie, religijnie i kulturowo elementu. Dbając bowiem o edukację własnych przyszłych pokoleń państwo to prowadzi swojego rodzaju projekt oświatowy, przy realizacji którego uczestniczą żydowskie dzieci i młodzież, których zadaniem jest m.in. przekazywanie swoim rówieśnikom arabskim przesłania specyficznie pojmowanego pokoju, pouczenia czym grozi trwanie w beznadziejnym oporze i religijnemu błądzeniu na manowcach agresywnego islamu. A tezy tych przesłań, w ramach tej edukacyjnej koncepcji, wypisywane są przez dziecięce ręce młodych Izraelczyków na kadłubach pocisków artyleryjskich, rakietowych czy moździerzowych, niejednokrotnie przenoszących testowaną w ten sposób na cywilach broń chemiczną, którymi ostrzeliwane są tereny zajmowane przez ludność palestyńską.
Idealnie w ten projekt wpisuje się przekonanie p. Zychowicza, że ci ludzie są tylko i wyłącznie bandytami i terrorystami, którymi steruje krwiożerczy Hamas, postrzegany przez niego tylko od strony opcji izraelskiej, jeśli nie syjonistycznej. Powszechnie wszak wiadomo, że organizacja ta jest jak najbardziej antysyjonistyczna, ale nie antyjudaistyczna (w konstytucji Hamasu jakoś nie występuje passus o likwidacji Izraela), podkreślając nawet możliwość współistnienia na spornych terenach chrześcijaństwa, islamu oraz judaizmu. Ponadto, trochę się wysilając można dojść do szokującej dla naszych „polsyjonistów” konstatacji, że Hamas to rzeczywiście nie tylko taka palestyńska odpowiedź na Haganę, ale przede wszystkim bardzo skuteczna organizacja o charakterze społecznym – większość bowiem budżetu Hamasu przeznaczona jest właśnie na rozwój tego rodzaju przedsięwzięć w Strefie Gazy. Zaowocowało to m.in. utworzeniem uniwersytetu, szpitali, gabinetów dentystycznych, banku krwi (jakże potrzebny, prawda?), szkół. To ten sam Hamas w 1992 r. stworzył ponadto Islamski Związek Zawodowy w Gazie. Najważniejszym celem tych działań jest przywrócenie Palestyńczyków Bogu, ponieważ zdeformowana forma islamu, jaką próbował ten naród wyznawać stała się przyczyną jego gehenny pod okupacją izraelską. A ziemią daną od Boga dzielić się po prostu nie można (co innego gościć kogoś na niej). Nawet za cenę już poniesionych, ponoszonych i tych, które będą poniesione, ofiar.
.
Nawet jeżeli świat, w tym także publicyści pokroju pana Z. z „URz” to przemilczają. Nie zdziwimy się zatem, jeżeli już niedługo okaże się, że per analogiam nasz ulubiony autor będzie w podobny sposób postrzegał wiekowe dzieje eksterminowanych przez Brytoli Irlandczyków. I opisze nam, jakich to okrutnych ekscesów dopuszczali się np. katoliccy terroryści z IRA na spokojnych anglikanach ze Zjednoczonego Królestwa, przy okazji usprawiedliwiając krwawe, ludobójcze, stosujące odpowiedzialność zbiorową, i celujące w biologiczne wyniszczenie nacji, odwety służb państwowych oraz wojska na mieszkańcach Zielonej Wyspy.
Ale po co szukać tak daleko. Biorąc za punkt wyjścia przyjętą opcję, styl historycznego, politycznego i w ogóle myślenia p. Zychowicza spokojnie odnajdziemy w naszym przebrzydłym narodzie setki takich przypadków, gdzie rozpasany polski woluntaryzm, bezhołowie organizacyjne i tępy upór przeciwstawiały się zamiarom próbującym wtłoczyć nas w organizacyjny porządek schludnego zachodniego suwerena. Przypomnijmy więc nieludzkie cierpienie zamordowanego przez polskich bandytów w dniu 1 lutego 1944 r. Franza Kutschery, dowódcy SS i Policji na dystrykt warszawski, którego zbezczeszczone ciało odarto jeszcze z dystynkcji, zabrano dokumenty, pieniądze i w tchórzliwy sposób pozostawiono na ulicy. Dodajmy, że ten przywódca warszawskiej szlachetnej Schutzstaffel został zamordowany na kilka dni przed swoim ślubem. Albo wspomnijmy brutalny atak (po kryptonimem „Meksyk II”) polskiej jaczejki w dniu 23 marca 1943 r. na konwój przewożący z przesłuchania do więzienia grupę terrorystów tzw. polskiego podziemia ze znanym prowodyrem Janem Bytnarem na czele. Zlikwidowano cynicznie czterech Boga ducha winnych konwojentów (więźniarkę w barbarzyński sposób obrzucono butelkami z płynem zapalającym), dziewięciu raniono (tu wzorem p. Zychowicza warto by, tak dla przyszłych pokoleń, przytoczyć dokładne dane tych bohaterów, którzy oddali życie za porządek w GG). Nie miano też litości dla lojalnego współpracownika legalnych władz, czyli granatowego policjanta, który próbował przywrócić porządek. Albo inny, kliniczny już chyba przypadek z ruchawką trwającą od 1 sierpnia do 2 października 1944 r., podczas której polski motłoch wystąpił nie tylko przeciw prawowitej władzy, ale głownie zakłócił realizację planów i układów międzynarodowych, porządkujących powojenną rzeczywistość. Ponadto podczas walk brutalnie postępował z rycerzami z Schutzstaffel, rozstrzeliwując bez wyjątku tych, którzy dostali się do niewoli. Szczególnym smutkiem napawać może także fakt, jak wiele dramatów przeżyli w starciach z fanatycznymi terrorystami spod znaku Polski Walczącej żołnierze zagranicznych formacji SS, w których służyli przedstawiciele różnych mniejszości narodowych, których to Ukraińców, Białorusinów, Rosjan, Azerów Polacy z natury rzeczy ze szczególną przyjemnością mordowali. Podobnie zresztą jak zasłużonych na froncie wolskim twardzieli od Dirlewangera.
Wygląda na to, że odbiorcy niektórych przekazów (np. tych o faszyzmie na Podlasiu, zachowaniu kibiców na meczu Legia-Hapoel, czy ten dotyczący wymiany na linii Hamas-Izrael) serwowanych w ostatnim czasie na portalu Fronda.pl, czy w tygodniku „URz” dla panów Zychowicza, Terlikowskiego czy Adamskiego nie są celem ich nie tyle błyskotliwej, co błyskawicznej publicystki. „Targetem”, że się tak wyrażę, jest sam sygnał wysyłany do dyspozytorów ideowych, wyczulonych na wykreowany w danym momencie „event”. A wspomniani panowie publicyści zapewnią ofensywę medialną urabiającą umysły nie gorzej niż ideał z Czerskiej. Dla tych panów prawda nie jest ciekawa – już niedługo dla tego całego vołksfrontu naprawdę nie będzie problemem wykreowanie takiej wizji historii, jak przedstawiono powyżej. Wszak już teraz żyjemy prawdą Matrixu – dzieje świata zaczynają się od Masady, II wojna światowa to praktycznie tylko tzw. holokaust, Anna Frank napisała swój dziennik nieznanym w jej czasach długopisem, „twórczość” p. Grossa to dzieła naukowe, a „Uważam Rze” to jedna z lepszych emanacji dialogu judeo-chrześcijańskiego.