A.D.: 15 Październik 2024    |    Dziś świętego (-ej): Florentyny, Ambrożego, Gawła

Patriota.pl

Po Berlinie sobie tuptam
patrzę: trup tu, patrzę trup tam.
Jan Zaborowski, Luźne kartki

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

Pogrom na Pepsi Arenie, czyli iluminacja prawicowej schizofrenii

Drukuj

Tags: Delenda Carthago | Hic et nunc | Piłka nożna

I słowo stało się ciałem. Zapowiadana, a co za tym idzie oczekiwana z taką samą pewnością, z jaką codziennie ukazuje się g…azeta, prowokacja, mająca raz na zawsze udupić opozycję tuż przed wyborami, dokonała się. I można się było spodziewać, że stanie się to właśnie hier und jezt, czyli 29 września br. i w Warszawie, a dokładniej przy ulicy Łazienkowskiej, na stadionie warszawskiej Legii. Sam los marnym PO-wskim piarowcom dał złoty róg w łapy w postaci izraelskich kopaczy z Hapoelu Tel Awiw, którzy nieświadomi niczego stali się bezwolnym narzędziem potężnej rozgrywki na naszej marnej scenie politycznej.

Przecież w kolejną aferę hakenkreutzową na Podlasiu nikt już niedbały się nabrać, urządzenie kolejnego pogromu, gdzieś na przykład w Kielcach, byłoby za trudnym logistycznie i pewnie zbyt kosztownym manewrem (dziadom w 1946 r. jeszcze się udało, teraz na razie takiego zapotrzebowanie dupowaci wnukowie nie otrzymali), a grających w postendeckiej Wiśle Kraków Meliksona i Bitona jakoś polscy kibole lubią – zostali więc niezawodni kibice, zwykle prosto z mostu artykułujący wszystko to, co systemowym bądź tchórzliwym pismakom przez gardło, czy raczej klawiaturę, nie przejdzie i o czym szary, poniżany codziennością PO-wskiego matrixu, człowiek nawet boi się pomyśleć.

Odkąd matołkowaty premier przegrał wojnę z kibicami (zwanymi już w oficjalnych szczekaczkach kibolami) i mimo peerelowskich represji przegrywa ją dalej (najboleśniej doświadczył tego, kiedy prawdę w oczy wygarnęli mu kibice Lechii Gdańsk, ponoć jego Lechii), przez reżimowe publikatory przewinęły się artykuły informujące o wszelkich okrucieństwach, jakich dopuszczają się kibole na spokojnych obywatelach, dzieciach (polany kwasem młodzian), zwierzętach i obcokrajowych piłkarzach (banany na boisku etc.). O tym, że każda z tych informacji okazała się wierutną bzdurą nie ma nawet co wspominać – propaganda i język nowomowy nie z takimi problemami sobie radzą. Tak więc dyżurni szperacze zobaczyli to, co chcieli zobaczyć na Pepsi Arena w Warszawie. Jakoś pominęli gustowny baner White Legion z równie gustownym celtykiem, lub jeszcze ciekawszy odnoszący się do komunistycznego zaplecza ideowego gości z Izraela - „100% anty antifa”.

Jak to ostatnio jest w zwyczaju pierwsi owymi dyżurnymi kapusiami byli nie bliscy rasowo i ideowo ekipie z Tel Awiwu towarzysze z Czerskiej, ale kontraltujący im  ultrasi poprawności prawicowej, kastraci systemu, z nieocenionej „Frondy” (ciekawe frondy skąd – może z miasta Boga?), reprezentowani tym razem nie przez samego Farinellego – Terlikowskiego, ale przez niejakiego p. Adamskiego. Wzorem swego mentora młodzian ten na wyprzódki poddał konstruktywnej krytyce zachowanie kibiców Legii, a zwłaszcza wywieszenie pamiętnego banneru Jihad Legia, co jakoby miałoby dotknąć do żywego wrażliwych i uświadomionych kopaczy z Hapoelu, a razem z nimi całe zastępy ofiar i ocaleńców „hollokaustycznych”. A przede wszystkim dać argument rządzącemu mainstreamowi tuż przed wyborami do rozprawy z sympatyzującymi z kibicami opozycją.

Charakterystyczne, że zarówno z wcześniejszego tekstu o faszystowskim Podlasiu, jak i o hezbollahowej Legii nie schodzi – niczym Michnikowska „nikczemność” – określenie haniebny, odmieniane w każdym z możliwych kontekstów. Porażająca swoją szybkością (będzie pochwała w GóW?) reakcja na wydarzenia na stadionie Legii da się jeszcze wytłumaczyć haraczem, jakie środowisko „frondystów” musi spłacać za państwowe, systemowe dotacje, z których żyje i periodyk i portal, ale idąca z nią w parze porażająca ignorancja w przytaczaniu faktów, próbach argumentacji i – Jezus, Marya!! – wyciągania wniosków już na pewno nie. Być może „wielki przyjaciel państwa Izrael, p. Jarosław Kaczyński” – jak napisał o p. Adamski w przypływie niewątpliwej sympatii o prezesie PiS – kiedyś, już po porażce wyborczej odwdzięczy się frondackim chederowcom za tę niedźwiedzią w istocie przysługę.

Cóż może być bowiem takiego złego w określeniu „święta wojna”, od „zarania dziejów” funkcjonującego w jak najbardziej pozytywnych konotacjach w polskim i nie tylko w piśmiennictwie historycznym (z wyjątkiem może bolszewickiego i oświeceniowego – i tak jedna cholera!), politycznym czy kulturowym, ale jak najbardziej w dziennikarstwie sportowym i szeroko pojętej kulturze fizycznej. I starsi i młodsi kibice – zarówno w Polsce, jak w Europie, i na całym świecie – dobrze wiedzą, czym dla światka piłkarskiego jest pojęcie świętej wojny. Przecież za zmaganiami na piłkarskim Olimpie, chociażby w klasyku kastylijsko-katalońskiej wojny, jakim są starcia Realu i Barcelony, idą wcale nie wesołe konteksty polityczne, narodowościowe (mimo  że w obydwu klubach gra wielu obcokrajowców), kulturowe, a większość tych spotkań kończy się zwykle zdrową bijatyką, z udziałem nie tylko futbolistów, ale zdawałoby się spokojnych i sławnych panów trenerów, a także działaczy i całej obsługi technicznej obu drużyn. Kto wie może jest to potrzebne do rozładowania wzajemnych odwiecznych antagonizmów i zapobieżeniu kolejnej wojnie domowej, w której tak fatalnymi zgłoskami zapisała się właśnie Katalonia. Podobnie rzecz ma się w Glasgow, gdzie wpisana w paradygmat kulturowy organiczna, religijna nienawiść między Celtikiem a heretykami z Rangers dodaje kolorytu niezbyt ciekawej lidze szkockiej, czy w Belgradzie, gdzie Večiti Derby to stałe bitwy nacjonalistów z Partizana z komunistami z Crvenej Zvezdy.  A etos holenderski, gdzie od lat dosłownie walczą, organizując na polderach regularne bitwy z użyciem najrozmaitszego sprzętu, imitującego średniowieczny rynsztunek – kibice Feyenoordu Rotterdam i „żydowskiego” (bo założonego przez kupców handlowego wyznania) Ajaxu Amsterdam. Społeczność i profil kulturowy współczesnych środowisk kibiców piłkarskich są więc jeszcze jednym dowodem zaprzeczającym tezie, że żyjemy obecnie ponoć w coraz bardziej postkulturowym i postpolitycznym świecie.

Przy okazji tego ostatniego przykładu wychodzi sprawa z rzekomo obraźliwymi, rasistowskimi i antysemickimi napisami i słownymi atakami na obóz „niewiernych”. Na tle tego, co wypisują, wyskandują, zamanifestują na banerach, szalikach, flagach i innych gadżetach klubowych kibice chociażby tych, przed chwilą wymienionych drużyn, inscenizacja kibiców Legii jawi się jako kulturalna instalacja, żywa scenografia ubarwiająca mecz z niezbyt ciekawym przeciwnikiem. Należy pamiętać, że tak, jak Ajax w Holandii jest po prostu klubem żydowskim, o czym regularnie przypominają podczas spotkań przeciwnicy i kibice rywali, tak np. w Londynie i w całej Anglii  egzystują „żydki” z Tottenhamu Hotspur (prezesem jest niejaki pan Levi), czy kupiona za żydowskie pieniądze Chelsea Londyn. Jeszcze nie tak dawno kibice tego ostatniego klubu wyzywali prowadzącego chyba przez rok tę drużynę niejakiego Avrama Granta od „śmierdzących parchów” i wysyłali go do pieca przy każdym niepowodzeniu „The Blues”. Podobnie jak czynią to wobec siebie zawodnicy, kibice, działacze czy trenerzy komunizującego Hapoelu (ciekawe jakby czujne media i cały w ogóle świat poprawnościowy zareagował, gdyby odpowiednio do demonstrowanej flagi z Che Guevarą, Leninem czy innym guru bolszewików, taka Legia, Wisła czy Lech woziły ze sobą po świecie wizualizacje Hitlera, Rosenberga, Horsta Wessela etc.) i syjonizująego Maccabi, winszujący sobie przy każdej okazji doświadczeń holocaustu i wszelkich związanych z tym perwersji. Możemy się tylko cieszyć, że trenerzy, grających w polskiej lidze popularnych „żydów”, czyli Widzewa Łódź, nie są narażeni aż na takie wzruszenia. Możemy tylko pozazdrościć Węgrom, gdzie czołowe drużyny tamtejszej ligii – Ferencváros i Újpesti Dózsa – rywalizują ze sobą prześcigając się w demonstrowaniu swojej prawicowości.

Hasło zademonstrowane przez legionistów zarówno w świetle przytoczonych curiosów, jak i doświadczeń narodu polskiego, chociażby w prawie całym XX stuleciu, wydaje się jak najbardziej na miejscu. Zwłaszcza jeżeli było skierowane przeciw komunizującemu Hapoelowi z Tel Awiwu, czyli nawoływało do kontynuowania świętej wojny z komunizmem występującym pod każdą postacią, w jakiej ten parszywy wymysł naukowców przetrwał do naszych czasów.

Dlaczego w swej neofickiej nadgorliwości Pan Adamski nie zauważył tak czytelnego przesłania można się tylko domyślać. Być może oto jesteśmy świadkami kolejnej frondy z „Frondy”, albo dają o sobie znać w formie womitujących produkcji publicystycznych toksyczne, wywodzące się z neonowych iluminacji, praktyki z przyjmowaniem Komunii św. pod dwiema postaciami?

 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u