W anglojęzycznej wersji strony internetowej Ministerstwa Edukacji Narodowej w adresie instytucji zamiast „al. J. Ch. Szucha” umieszczono nazwę „Aleja Gestapo”. Jak wyjaśnił rzecznik resortu edukacji Grzegorz Żurawski, błąd w adresie był konsekwencją użycia przez MEN, w ramach tworzenia obcojęzycznej wersji swojej strony internetowej, aplikacji automatycznego tłumacza ze strony Google’a. Chcąc usprawiedliwić fuszerkę szef propagandy MEN tłumaczył się na łamach portalu Onet.pl, że skorzystano ze „sprawdzonego bezpłatnego narzędzia - które jest używane także przez inne ministerstwa - gdyż zatrudnienie firm do tłumaczeń kosztowałoby, co najmniej, kilkaset tysięcy złotych”. Dla wyjaśnienia należy przypomnieć, że siedziba MEN mieści się w Warszawie w gmachu przy al. J. Ch. Szucha 25, gdzie w latach okupacji niemieckiej znajdowała się siedziba gestapo.
Cóż by to się działo, gdyby taka pomyłka przydarzyła się za urzędowania ministra Romana Giertycha. Cała lewacka Europa przy tchórzliwym milczeniu reszty zatrzęsłaby się od Lizbony po Helsinki i od Dublina po Wilno. Wszystkie spokrewnione z "Gazetą Wyborczą" szmatławce, gadzinówki i inni medialni padlinożercy mieliby żer na kilka tygodni. Byłby to niezbity dowód na faszystowską konduitę Romana Giertycha i kierowanej przez niego Ligi Polskich Rodzin. I nie byłoby tłumaczenia, że błąd, lapsus… A gdyby nawet ktoś podjął wątek, że to był błąd, to byłby to doskonały pretekst, aby domagać się dymisji niekompetentnego ministra o brunatnych zapatrywaniach. Można być pewnym, że ani Onet ani jakakolwiek gazeta, stacja telewizyjna i radiowa nie odpuściłyby Romanowi Giertychowi. Nastąpiłaby zmasowana nagonka, zaś pod MEN szybko stawiłyby się hordy pożytecznych idiotów, leniwych i zdeprawowanych uczniów domagające się ustąpienia faszystowskiego i na dodatek niekompetentnego ministra.
A tymczasem co mamy? Nic. Po prostu nic. Onet poinformował o błędzie i przyjął za dobrą monetę (zapewne prawdziwe i szczere) tłumaczenie Grzegorza Żurawskiego bez natrząsania się z ewidentnej niekompetencji lub – co bardziej prawdopodobne – nieuwagi przeciążonego bezsensowną pracą urzędnika.
[komentarz retorsyjny]
Jeszcze głupsze było tłumaczenie nieszczęsnego urzędasa, że ten lapsus w translacji nazwy ulicy spowodowany został brakiem środków w budżecie resortu na wynajęcie profesjonalnych, może nawet przysięgłych, tłumaczy, którzy poradziliby sobie z konwersją językową tego wyjątkowo trudnego zwrotu. Powszechnie wiadomo, co się dzieje z pieniędzmi podatników przy rządach republiki kolesiów typu PO et consortes i nie można się dziwić, że środków na kongenialny przekład nazwy warszawskiej ulicy po prostu zabrakło (nawet dla zaprzyjaźnionych firm z Pomorza?!). Bo przecież żaden z zatrudnionych w resorcie kolesiów (czy kolesianek?), mimo deklaracji przy angażu i przejściu z sukcesem piekielnie trudnego konkursu na swoje stanowisko w MEN (dyrektor, zastępca, radca, naczelnik, główny specjalista – bo niżej swoich już się nie zatrudnia) nie posiadł na tyle umiejętności operowania obcym językiem, żeby tak prostą formę samemu, tak po prostu z marszu, przetłumaczyć. Z drugiej strony nie ma się co dziwić. Przykład wszak idzie z góry. Prezydent-gajowy jeszcze aspirując do obecnie piastowanego urzędu z dumą odkrywał à tout le monde istnienie tak naukowo sprawnego i niezbędnego dla każdego intelektualisty narzędzia, jakim jest Wikipedia. Szkoda tylko, że anglojęzyczna (sic!) strona MEN została już zdjęta z sieci. Z perwersyjną przyjemnością można by poczytać sobie - z równą, co zwrot „aleja Szucha”, finezją - przetłumaczone z tego najtrudniejszego języka świata artykuły propagujące reformę oświaty, akty prawne z uzasadnieniem, czy listy pani minister do dziatwy szkolnej. Aż pióro świerzbi, żeby pomóc „automatycznemu tłumaczowi” w rozwiązywaniu co ciekawszych łamigłówek translatorskich.
« poprzednia | następna » |
---|