Le kyrie des Gueux
Holà! Marchons, les gueux – Naprzód! Maszerujmy, żebracy
Errant sans feu ni lieu – Samotni i bezdomni włóczędzy
Bissac et ventre creux – Bez dobytku i wynędzniali
Marchons, les gueux! – Maszerujmy, żebracy!
Kyrie, eleison
Miserere nostri.
Le kyrie des Gueux
Holà! Marchons, les gueux – Naprzód! Maszerujmy, żebracy
Errant sans feu ni lieu – Samotni i bezdomni włóczędzy
Bissac et ventre creux – Bez dobytku i wynędzniali
Marchons, les gueux! – Maszerujmy, żebracy!
Kyrie, eleison
Miserere nostri.
Bissac et ventre creux – Bez dobytku i wynędzniali
Aux jours calamiteux – W dniach pozbawionych radości
Bannis et malchanceux – Pechowcy przez życie ścigani
Marchons, les gueux! – Maszerujmy, żebracy!
Bannis et malchanceux – Pechowcy przez życie ścigani
Maudits comme lépreux – Przeklęci jak trędowaci
En quête d'autres cieux – W poszukiwaniu utraconego Raju
Marchons, les gueux! – Maszerujmy, żebracy!
En quête d'autres cieux – W poszukiwaniu utraconego Raju
Rouleux aux pieds poudreux – Włóczędzy z brudnymi trepami
Ce soir chez le Bon Dieu – Wieczorem do Boga Dobrego
Frappez, les gueux! – Pukajcie, żebracy!
Ce soir chez le Bon Dieu – Wieczorem do Boga Dobrego
Errant sans feu ni lieu – Samotni, bezdomni włóczędzy
Bissac et ventre creux – Bez dobytku i wynędzniali
Entrez, les gueux! – Wejdźcie, żebracy!
Kyrie, eleison,
Miserere nostri.
Legio Patria Nostra!
Puede dar un beso nuestro culo! - czyli „zróbmy Camerone“
Tym czym dla Amerykanów jest Alamo, a dla Polaków Wizna, dla żołnierzy Legii Cudzoziemskiej jest Camerone – zniszczona i opuszczona hacjenda w dalekim Meksyku, w której około sześćdziesięciu żołnierzy 3. kompanii 1. batalionu oddziałów Légion Étrangère, wysłanych w sile dwóch batalionów w celu wsparcia francuskiej interwencji w Meksyku, stawiało zaciekły opór armii meksykańskiej liczącej w końcowej fazie starcia już prawie 2000 ludzi (zabijając lub raniąc około 300 przeciwników). Wówczas to w rolę generała Cambronne’a spod Waterloo wcielił się sierżant Ludwik Mokrzycki, który na drugą propozycję honorowej kapitulacji oddziału odpowiedział przeciwnikom, niczym wytrawny poliglota, w trzech językach słowami przywołanymi w tytule naszego tekstu.
Ostatnich trzech rannych, nie składających broni do końca, legionistów żołnierze meksykańscy wynieśli z pola walki oddając im, na czele ze swoim dowódcą, pułkownikiem Milanem, honory wojskowe. Z ruin hacjendy zabrano jeszcze kilku ciężko rannych legionistów, w tym. kolejnego Polaka - szeregowego Ludwika Górskiego.
Dzięki obronie Camerone zabezpieczono linię zaopatrzeniową francuskiej armii na trasie Veracruz–Puebla i dzięki heroizmowi tej garstki straceńców konwój transportujący pieniądze przeznaczone na żołd oraz ciężkie działa dla wojsk generała Foreya oblegających Pueblę zdołał dotrzeć na miejsce, co umożliwiło zakończony sukcesem atak na miasto.
Cesarz Napoléon III zadecydował, że nazwa Camerone będzie zapisana na sztandarach regimentów cudzoziemskich, a nazwiska dowódców oddziału - kapitana Danjou, oraz podporuczników Vilaina i Maudeta zostaną wygrawerowane złotymi literami na ścianach „Les Invalides” w Paryżu. Ponadto na miejscu walki został wybudowany w 1892 roku monument na cześć legionistów, a rocznica tej potyczki, dzień 30 kwietnia, stała się świętem Legii Cudzoziemskiej.
Żołnierzowi, aby dobrze walczył, jak wiadomo – oprócz broni, wyposażenia, żołdu – potrzebny jest duch i tradycja, dzięki której może utożsamiać się z narodem, państwem i w końcu z korpusem, któremu służy. Mimo że Legia Cudzoziemska jest jednostką armii francuskiej, nie sposób przecież pobudzić wśród jej żołnierzy ducha patriotycznego i uświadomić mistykę jedności narodowej, choćby na wzór Falange Española. Nie podniosą morale legionistów oficerowie odwołując się do dziejów Francji, zwłaszcza „takiej” Francji – niegdyś najstarszej córki Kościoła, dziś, tzn. po hańbie 1789 r., więdnącej w oczach ladacznicy. Wśród żołnierzy walczących pod Cambrone, oprócz wspomnianych Polaków oraz Francuzów, byli także Szwajcarzy, Bawarczycy, Prusacy, Wirtemberczycy, Belgowie, Duńczycy, Włosi, Hiszpanie i Nadreńczycy, przed zaciągnięciem się na służbę niejednokrotnie prowadzący awanturniczy tryb życia, ścigani wyrokami sądowymi. I wypełnili swoją służbę perfekcyjnie – tak jak powinni zawsze czynić prawdziwi żołnierze. Nie karmieni pseudopatriotyczną papką przez oficerów szkoleniowych czy politycznych, ale za to perfekcyjnie strzelający, władający białą bronią, nie wymiękający nawet wobec kilkunastokrotnie silniejszego przeciwnika.
Nawet w dzisiejszych zdemokratyzowanych (czytaj: zdegenerowanych) czasach, w których wszystko od najwznioślejszych ideałów po najpraktyczniejszy ryt utraciło swój ethos, nawet w „takiej” Francji udaje się podtrzymać już prawie 180-letnią tradycję formacji, której mitem założycielskim stała się właśnie nędzna, zapomniana przez Boga na końcu świata, hacjenda Cameron.
Honor dzisiejszej Francji ratują więc nie zrodzeni z jej krwi synowie, ale ci, którzy krew za nią przelewali i którzy w chwili próby – jak głosi napis na monumencie w Cambrone – gotowi byli i cały czas gotowi są na to, że „życie prędzej ich opuści niż odwaga”. Narzuca się w tym momencie pytanie, a co z honorem innego państwa i narodu, także z ponad tysiącletnią tradycją, w sytuacji, gdy wszystkich, tych nawet z pozoru prawych, dawno opuściła odwaga. Niestety, nie da się tak po prostu „zrobić Cambrone” – gdy duch Grunwaldu, Kircholmu czy Kłuszyna dawno rozpłynął się w żałosnym kontratenorze wykastrowanych elit narodu. Mamy za to ugrzecznioną, poprawną politycznie armię (ponoć zawodową), w sam raz na miarę jej tzw. zwierzchnika i możemy być pewni, że nie znajdzie się w niej ktoś klasy sierżanta Mokrzyckiego, kto rzuciłby wyzwanie całemu światu: „Możecie nas pocałować w dupę!”