A.D.: 9 Listopad 2024    |    Dziś świętego (-ej): Genowefa, Teodor, Ursyn

Patriota.pl

Najdalej dojdzie ten, kto podąża samotnie.
Louis-Ferdinand Céline

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

Z Natolina na Puławską, czyli poseł A. spenetrowany

Drukuj
Ocena użytkowników: / 4
SłabyŚwietny 

Tags: Komentarze | Sapienti sat!

Już od tygodnia komentatorzy w mediach natrząsają się z zaskakującej dla wielu wolty czołowego polityka SLD Bartosza Arłukowicza, który mimo własnych wcześniejszych zastrzeżeń wobec Platformy Obywatelskiej przyjął intratne stanowisko w Kancelarii Premiera. Wypominano mu, że przecież jako członek komisji hazardowej nie raz „wespół zespół” bezceremonialnie przeczołgał jej przewodniczącego Mirosława Sekułę i wiele innych niewybrednych wycieczek pod adresem PO. Ze względu na jego postawę w komisji hazardowej niektórzy chyba szybciej spodziewali się go w szeregach Prawa i Sprawiedliwości niż w KPRM-ie okupowanym przez Donalda Tuska. Mieliśmy więc do czynienia z festiwalem zdziwień świadczących o płytkości myślenia komentatorów mainstreamowych mediów.

A przecież każdego trzeźwo myślącego komentatora wolta Arłukowicza w ogóle nie powinna dziwić, bo tak na dobrą sprawę nie jest to żadna wolta, lecz taktyczne przesunięcie w ramach tej samej formacji światopoglądowej. Jak każdy lewicowiec Arłukowicz jest zwykłym karierowiczem, dla którego wartości nie mają znaczenia lecz interesy. W efekcie jeśli w SLD dostał za mały kawałek tortu, to poleciał po większy do Donalda Tuska. Zauważmy, że w sprawach zasadniczych zarówno PO jak i SLD niczym się od siebie nie różnią. Niczym. Oba ugrupowania popierają działania zmierzające do legalizacji i szczególnej ochrony quasi małżeńskich związków cywilnych sztucznie preparowanych przez seksualnych dewiantów. Pokazuje to z jednej strony chociażby czynny udział posła Ryszarda Kalisza z SLD w odrażających spektaklach, jakimi są publiczne parady zboczeńców, z drugiej zaś wykluczenie z PO posła Węgrzyna za określenie homoseksualizmu jako czegoś przeciwnego naturze.

Podobnie rzecz się ma z tzw. aborcją, metodą zapłodnienia in vitro i innymi aberracjami społeczno-obyczajowymi. Różnica polega jedynie na tym, że SLD głosi wspólne obu partiom zabobony jawnie i bezceremonialnie, zaś Platforma, ze względu na troskę o zachowanie poparcia liberalnych katolików stosuje różnego rodzaju PR-owskie przykrywki, udając że robi coś innego niż robi.

Praktyka pokazuje również, że zasadniczych różnic nie ma także w sferze gospodarczej i różnice dotyczą tylko praktyki. PO, na przykład, chce zagłodzić emerytów drożyzną, lichwą i agresywnym fiskalizmem od razu, zaś SLD stopniowo za pomocą głodowych zasiłków, które w istocie są obrzydliwymi sztuczkami socjalnymi pozorującymi troskę o najsłabszych. Wyczuwa to zresztą zmotłoszały soc-demo-liberalny elektorat, co pokazują sondaże – jak Platformie poparcie rośnie, to dla SLD spada; i na odwrót. To nie jest przypadek. Rzekoma wolta Arłukowicza nie jest więc nawet przemieszczeniem z obozu natolińczyków do puławian (frakcje w PZPR), lecz jest to co najwyżej przesiadka na sąsiednie krzesło w ramach tej ostatniej frakcji.

W świetle tej sprawy zwróćmy uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz. Poza zapatrzonymi w PO i Donalda Tuska lemingami wszyscy pamiętamy jak premier, jak zwykle bardzo zdecydowanie, zapowiedział redukcję zatrudnienia w administracji. Chociaż tzw. ustawa o racjonalizacji zatrudnienia padła jeszcze w ubiegłym roku, to jednak na ustne polecenie Tuska w resortach trwa obecnie bezmyślna, prowadzona jedynie według propagandowych kryteriów jatka, która grozi paraliżem działań centralnych urzędów.

Tymczasem ni z tego ni z owego premier Tusk z czysto politycznych pobudek, stworzył nowe, nikomu niepotrzebne, kosztowne stanowisko. Jest to oczywiście zwykła polityczna synekura, której utworzenie miało zahamować lecące od pewnego czasu w dół notowania Platformy, mylnie zwanej Obywatelską. Wiemy już więc na co pójdą zaoszczędzone w wyniku tuskowskiej „racjonalizacji” zatrudnienia w administracji państwowej pieniądze polskich podatników. A wróble w parku łazienkowskim ćwierkają, że wolta Arłukowicza może być początkiem dłuższego procesu ratowania notowań PO, partii która trwa przy władzy jedynie dzięki stwarzanej przez telewizyjne kanały iluzji i rozpowszechnianym przez gazety złudzeniom.

[komentarz retorsyjny]

Najważniejsze to dobrze się sprzedać, pozwolić się spenetrować na wszelkie sposoby swojemu mistrzowi – profesorowi, doktorowi, kompozytorowi, dyrygentowi, skrzypkowi, altowioliście, pianiście, wiolonczeliście (prześlicznemu?), barytonowi, tenorowi, kontratenorowi (temu najbardziej), baletmistrzowi, chórmistrzowi, reżyserowi, scenarzyście, montażyście, kreatorowi fryzur, projektantowi mody, literatowi, krytykowi literackiemu, architektowi, malarzowi, rzeźbiarzowi, dziennikarzowi, redaktorowi, bibliotekarzowi czy w końcu demosowemu celebrycie, czyli wszelkiej maści politykowi.

Miejmy tego świadomość, że orkiestry symfonicznej składającej się w 99% z muzyków „narodowości prawniczej” (ten jeden procent to zwykle szabesgoj uderzający raz na godzinę koncertu w triangel), nie skompletowano z wykreowanych na licznych castingach najzdolniejszych wykonawców, że tzw. autorytety  praktycznie w każdej z wymienionych powyżej dziedzin zaangażowania społeczno-kulturowego nie zaistniałyby w świadomości powszechnej (medialnej), gdyby nie przynajmniej inicjacyjny epizod sodogomorystyczny w ich pięknej karierze. Tego rodzaju inicjacji dostąpił właśnie poseł A., dając z siebie swoim nowym mistrzom wszystko, co najlepsze, w panicznej obawie, że przyjdzie mu, wraz ze zdychającą formacją, zejść ze sceny i zaginąć w pomroce dziejów. Czy może mówiąc bardziej adekwatnie – odpaść niczym to guano od dna okrętu, do którego z okrzykiem „Płyniemy!” przykleiło się wraz z całym podobnym mu towarzystwem.

Pewnemu, bywającemu w środowisku, eks-znajomemu zdarzyło się, na wiadomość, że dawny, zaangażowany religijnie kolega robi karierę w Stanach od czasu, gdy związał się ze swoim azjatyckim nauczycielem gry na wiolonczeli, stwierdził tylko, że to przecież żaden problem opuścić spodnie, wypiąć d… i zacisnąć zęby. Po obecnej, teraz coraz częściej prezentowanej w mediach, przeszczęśliwej minie posła A. widać, że ta ostatnia czynność jest mu obca.  „Przecwelenie” poszło bezboleśnie.


Czytaj także:

Każdemu, co mu się należy (od mafii), czyli heterycy mogą odejść 
Reductio ad absurdum, czyli żonglerka zasobami ludzkimi 
Dewianci wchodzą od tyłu, czyli na manowcach łańcucha pokarmowego

 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u