A.D.: 4 Grudzień 2024    |    Dziś świętego (-ej): Barbara, Bernard, Krystian

Patriota.pl

Bibere humanum est, ergo bibamus!
Horacy

 
  • Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size
Błąd
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.
  • Nieudane wczytanie danych z kanału informacyjnego.

Bóg się narodził, moc do końca nie struchlała…Wigilia internowanych – pogrzebane nadzieje

Drukuj
Ocena użytkowników: / 0
SłabyŚwietny 

Tags: Komentarze | Sapienti sat!

Przywieźli nas do byłego carskiego więzienia w Krasnymstawie i – nie wiedzącym skąd ta upiorna podróż – kazano wysiadać z milicyjnych „suk". Nie rozumieliśmy jeszcze, że peerelowski reżim po raz kolejny postanowił, tym razem rękami generała z moskiewskiego nadania, rozprawić się z Polakami, broniącymi nadziei swojego kraju na niepodległość, z ludźmi Solidarności – związku zawodowego, który chciał doprowadzić do uporządkowania naszej siermiężnej rzeczywistości, i przynajmniej przydania ludzkiej twarzy socjalistycznemu bezsensowi. Beznadziei objawiającej się m.in. kartami na mięso, cukier, benzynę, a nawet wódkę; cenzurą, co wyznacza kiedy i o czym wolno pisać.

Tylko za te polskie marzenia – żeby wszystkim było choćby trochę normalniej, 13 grudnia 1981 r., sowieckim zwyczajem – w nocy, powyciągano z domów i aresztowano bez żadnej decyzji sądu tysiące ludzi, często chorych, pozostawiających samotne żony, zbudzone ze snu, roztrzęsione ze strachu dzieci – widzące milicjantów wyłamujących drzwi, zakładających ojcu kajdanki. Temu Tatusiowi, który ostatnimi miesiącami nie miał nawet czasu, by pójść z nimi na spacer, bo bywał na jakichś ważnych dla Polski zebraniach. Ale przecież czasami przynosił im cukierki „na kartki” i obiecywał kupić sanki, i wybrać się na ślizgawkę, kiedy tylko spadnie pierwszy śnieg.

A śnieg spadł właśnie tej grudniowej nocy, ale zamiast wspólnego spaceru na sanki, powieziono go do więzienia, gdzie przywita go szpaler uzbrojonych w hełmy, tarcze i pałki ZOMO-wców, gotowych do bicia, gdyby tylko zrobił jeden niepoprawny krok.

Wsadzono nas między stare, grube mury, do ciemnych lodowatych cel z kratami w oknach. Była noc, gdzieś koło czwartej nad renem, ale przecież nikt nie mógł zasnąć, nikomu nie chciało się spać, napięcie było wielkie, że na początku nie odczuwaliśmy nawet tego zimna w nieopalanej celi. Celi dla przestępców, ze śmierdzącym kiblem odgrodzonym tylko dwoma tekturowymi deskami. Po wielogodzinnym transporcie, oczywiście każdy chciał skorzystać z ubikacji, ale w tych upokarzających warunkach, prawie na oczach wszystkich nikt jakaś nie mógł się przemóc Po pewnym czasie, w końcu i do tego musieliśmy przywyknąć, tak samo jak i do blaszanych misek, trzeszczącego w zębach piaskiem chleba, zup gotowanych z jakiś resztek i zrzynek z sierścią, i. niedzielnych „mielonych”, w których zmielone było wszystko.

Nie przywykliśmy jednak do niewoli, do więzienia. „Do tego nie da się przywyknąć” – mawiał golący i strzygący nas obchodny fryzjer – więzień kryminalny, odsiadujący 8 letni wyrok. I miał rację. Problem więzienia nie polega tylko na tym, że jest w nim podłe jedzenie. Chodzi o to, że nie jesteś wolny, że zamykają cię codziennie w małej, przeludnionej celi, że rytm twojego dnia wyznacza zgrzyt klucza, przekręcanego w drzwiach przez strażnika. Twoją jedyną cząstką wolności i największą radością jest półgodzinny spacer w ogrodzonym ze wszystkich stron spacerniaku i możliwość zamienienia paru słów, nawet o byle czym, z kimś, kto tak jak ty, robi w tej pilnowanej przez „klawiszy” klatce, jak ci się uda to zimą możesz sobie jeszcze utuczyć ze śniegu bałwana, którego awansujesz na stopień... generała. Ktoś, kto nie by! w więzieniu nie może sobie wyobrazić jaką radością jest możliwość wyjścia z domu i pójścia tam gdzie ma ochotę.

Później zrobiło się niby „lepiej”. Była opalana cela, a czasem i kluski z serem, ale za to zaczęli przyjeżdżać SB-ecy na „Polaków rozmowy”, proponując nam podpisanie tzw. lojalki. Wprawdzie z prawnego punktu widzenia taki „dokument” nie ma żadnej wartości, to jego podpisanie z moralnego punktu widzenia było degradujące, i oto właśnie SB-ekom chodziło, żeby nas za wszelką cenę upodlić. Podpisanie lojalki oznaczało bowiem jakiś rodzaj poddania się i akceptacji gąsienic stanu wojennego, koksowników na rogatkach, godziny milicyjnej, a przede wszystkim... zabitych w kopalni Wujek, aresztowania zamojskich rolników, których w nocy wywieziono w Las pod Tomaszowem Lubelskim i kazano iść do domów, jednocześnie wydając ZOMO komendę: „załaduj broń”.

Później znowu było gorzej. Jeszcze bardziej starano się nas zeszmacić, proponując... współpracę z nimi, z sb. Już nie tylko zaprzeć się tego wszystkiego, co się robiło, w co się wierzy, ale jeszcze zdradzić i uczestniczyć w tym całym draństwie zorganizowanym pod kierunkiem „generała” w ciemnych okularach.

Nie sadzę, by ktoś z naszych coś takiego podpisał, chociaż obiecywano natychmiastowe zwolnienie i „dobrą przyszłość”. Nasz los zależał wówczas całkowicie od widzimisię SB-ków, tak że uważaliśmy, iż pod względem psychicznym jest nam znacznie trudniej od więźniów kryminalnych, bo oni mieli wyroki i wiedzieli przynajmniej kiedy wyjdą. My nie znaliśmy naszej przyszłości i na tym właśnie SB-ecy starali się wygrywać i wykorzystywać każdą okazję, by nas zmusić do ustępstw, do zdrady. A było wśród nas wielu, którym w tym czasie urodziły się dzieci czy zmarli rodzice, chorowały żony. Było ciężko, bardzo ciężko, ale wtedy na pomoc przychodziła nam... modlitwa.

Prawdziwe jest polskie przysłowie, że „jak trwoga to do Boga”. Nie sadzę, by miało ono negatywny wydźwięk, bo w końcu, do kogo można się zwrócić, z kim porozmawiać, kiedy nie zna się swojego jutra, kiedy mogą cię w każdej chwili wyciągnąć z celi i skatować, chociażby tylko dla własnej dzikiej satysfakcji. Tak przecież naprawdę bywało. Dlatego modliliśmy się więcej niż zazwyczaj, zwłaszcza na różańcach zrobionych z chleba.

Czekaliśmy na Wigilię, która jest dla nas, Polaków, chyba najbardziej świątecznym, wypełnionym głęboką tajemnicą, jedynym swego rodzaju dniem w roku. Niektórzy twierdzili, że nas wypuszczą, bo „jak można trzymać niewinnych ludzi?”. Było inaczej, ale też pięknie, chociaż po ludzku rzecz biorąc strasznie. Wypędzono nas z cel. Okazało się, że służba więzienna i SB obawiali się tego świętego dnia. Bali się, że możemy psychicznie nie wytrzymać i że może dojść do jakichś rozruchów. Dlatego prewencyjnie starano się nas zastraszyć. Wypędzono z cel. Strażnicy, jakby świątecznie, wyposażeni w hełmy i pałki, dokonywali rewizji w celach, wywracając wszystko do góry nogami. Potem poddano nas jeszcze rewizji osobistej i przeniesiono do innych cel.

Wigilia, dzień oczekiwań na Coś, co zmieni oblicze tego świata, był dla nas też dniem modlitwy i marzeń o zmianie naszej ziemi, mimo przesłuchań, rewizji, poniżeń i niepewności jutra. Było nas w „nowej” celi dziesięciu. Dziesięciu z kilku tysięcy internowanych, którzy z dala od rodzin, rodzinnej wieczerzy spędzą ten jedyny wieczór razem, możliwie najlepiej jak można, mimo murów carskiego więzienia, krat, strażników za drzwiami i ustawionym od niedawna na nowym miejscu blaszanym talerzom.

Wrzucono do cel po gałązce jedliny, kilka konserw rybnych i dano opłatek. Pomyślałem wówczas, że może ci ludzie, którzy nas pilnują nie są do końca tak nieludzcy jak starają, się tego stwarzać pozory. Są chyba tak samo, jak my, chociaż w inny sposób, ofiarami tego systemu, na czele którego stoi „generał” Jaruzelski, ubierający się w szaty Wallenroda.

Nagle ktoś, po cichu, zaczął nucić Bóg się rodzi i cała nasza cela rozbrzmiała tą kolędą, radością – mimo wszystko, i nadzieją. Później Dzisiaj w Betlejem, pieśń na lepsze jutro, na lepszą Polskę – bez więzień i oprawców spod znaku sierpa i młota, bez Jaruzelskiego. Wielu miało łzy w oczach, Żaden z nas nie wyobrażał sobie przecież, że kiedykolwiek przyjdzie mu spędzać Wigilię i Boże Naradzenie w swoim kraju za kratami więzienia, z dala od najbliższych. Każdy wiedział też na dodatek, że w ten święty wieczór, gdzieś daleko, zebrana jest przy stole jego Rodzina, i że ta Wigilia również dla nich jest inna niż wszystkie dotychczasowe. Ale nikt się nie załamywał, bo gdzieś – podświadomie chyba – czuliśmy przecież, że mamy rację i że nasza sprawa zwycięży. I tak się stało, może również dzięki tej więziennej Wigilii i kolędom, które wówczas śpiewaliśmy pełni nadziei.

 [komentarz retorsyjny]

A jednak nie do końca „nasza sprawa” zwyciężyła. Co zrobiliśmy z poświęceniem internowanych i ich rodzin, którym ukradziono Wigilię AD 1981? Powoli za przykładem Europy Zachodniej Polska zamienia się w połączenie trupiarni z burdelem. Tym swoistym kombinatem śmierci nierzadko kierują dawni oprawcy lub ich zdeprawowane potomstwo. Zaś ofiary wydarzeń sprzed 29 lat wegetują na głodowych emeryturach, zasiedlają przytułki dla bezdomnych, a ich duchowi spadkobiercy zasilają szeregi bezrobotnych, a gdy zbyt głośno o tym mówią czasami giną w tajemniczych samobójstwach, „czołówkach” z TIR-em lub atakach nakręconych przez „postępowe” media „szaleńców”.

Na nic się zdało wymuszanie na internowanych lojalek. Z punktu widzenie współczesnych standardów PR było to nawet działanie naiwne i wręcz groteskowe. Z pomocą części wówczas „internowanych” przedstawicielom starej władzy udało się przebudować świadomość zbiorową Polaków na tyle, że bezkarnie mogą dewastować naszą Ojczyznę. Wystarczyło tylko zlikwidować SB i ZOMO i przekonać Polaków, aby zakupili telewizory, zaś ci „internowani”, którzy zasiedli później przy Okrągłym Stole postarali się żeby telewizyjny przekaz wypełniała „właściwa” treść. Genialne prawda? SB-ek w każdym – niedostrzegalny i bardzo lubiany. Wystarczy, aby co cztery lata wystarczająca do sprawowania władzy liczba Polaków podpisywała bez przymusu – i to nie całym nazwiskiem, lecz zwykłym krzyżykiem (nawet nie trzema) – lojalki. Genialne, prawda?…

Jest jednak Nadzieja. Na początku była tylko Maryja, bo nawet „poniżony” w swej godności mężczyzny „pozamałżeńskim” poczęciem dziecka przez Jego Żonę św. Józef nie rozumiał co się dzieje. Jednak szybko „przywołany do porządku” stał się fundamentem Świętej Rodziny, która – w tym ludzkim wymiarze – dała nam Zbawiciela. Potem była garstka a później miliony… Zwyciężymy, ale na zwycięstwo trzeba zapracować modlitwą i działaniem. Mój śp. Ojciec zanim zaczął pracę zawsze czynił znak Krzyża, a następnie wypowiadał chyba najkrótszą – a jakże pełną treści – modlitwę „Boże dopomóż”. Tak zwyczajnie. Wyznanie Wiary i codzienne Boże Narodzenie w jednym, bo za każdym razem, gdy przywołujemy Boga lub wypowiadamy Imię Pańskie, to tak jakby na nowo rodził się w nas sam Bóg Wszechmogący w Trójcy Przenajświętszej Jedyny. Niech więc całe nasze życie, każda jego chwila, będzie nieustającym Bożym Narodzeniem! A wtedy na pewno zwyciężymy. Qui ut Deus!

 

 
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama


stat4u