Dwie dekady po upadku żelaznej kurtyny, Polska nadal nie zdecydowała się czy jest krajem w pełni suwerennym, czy też krajem-pionkiem na szachownicy, która jest polem gry wielkich tego świata. Obserwując poczynania kolejnych rządów odnośnie podstawowego narzędzia obrony suwerenności, czyli armii, trudno wywnioskować czy w ogóle mamy jakieś plany obrony w razie ataku z zewnątrz lub plany uderzenia prewencyjnego na wypadek realnego zagrożenia takim atakiem. Kolejne polskie rządy mówią o braku pieniędzy i zachowują się jakby całkowicie zanurzyły się w śmietniku wielokulturowości, licząc, że tego typu zachowania zapewnią nam bezpieczeństwo. Tymczasem tak niewiele trzeba.
Doświadczenia ostatnich wojen uczą, że w działaniach zbrojnych minął już czas utrzymywania stałych frontów i sztywnej linii obrony. Wojna w Iraku pokazała, że obecnie nieprzyjaciel jest w stanie zaatakować z różnych kierunków i wedrzeć się równocześnie na całe terytorium broniącego się kraju. Nawet dla największych potęg militarnych współczesnego świata problemem dziś jest nie podbicie zaatakowanego terytorium, ale ujarzmienie zamieszkujących je mieszkańców i pozbawienie ich dalszej woli walki. Jak uczy historia, także ta najnowsza. Ostatnie konflikty zbrojne w oczywisty sposób pokazują, że zdeterminowane i dobrze uzbrojone oddziały – czy to czeczeńskich partyzantów, czy afgańskich mudżahedinów czy też bojowników Hezbollachu z południowego Libanu – potrafiły pokonać największe potęgi militarne naszych czasów.
Korzystając z tych doświadczeń jak i doświadczeń II wojny światowej wiele małych państw (Szwajcaria, Austria, Finlandia Szwecja) zbudowało stosunkowo tani, ale bardzo sprawny system bezpieczeństwa narodowego oparty w dużej mierze na jednostkach obrony terytorialnej. Jednostki te złożone z przeszkolonych rekrutów wywodzących się z lokalnych społeczności mają wspierać na szczeblu lokalnym wojska operacyjne, organizując dywersję i działania partyzanckie na zajętych i okupowanych przez wroga terenach. Dla Polski – dysponującej nieliczną zawodową armią, a jednocześnie będącej państwem frontowym NATO i UE, taki model systemu bezpieczeństwa wydaje się najbardziej racjonalnym i stosunkowo tanim rozwiązaniem.
Taktyka walki wojsk Obrony Terytorialnej
Potencjalny nieprzyjaciel, zanim nas zaatakuje powinien mieć świadomość, że napotka na każdym kroku dobrze zorganizowany czynny opór nie tylko regularnej armii, ale też rezerwistów. Przewagą żołnierzy z Obrony Terytorialnej zawsze będzie doskonała znajomość terenu, na którym działają. Co ważne, teren ten można wcześniej stosownie przygotować do obrony. Wprawdzie wojska te nie będą w stanie powstrzymać agresora, to jednak uwikłają go w liczne starcia zbrojne, zadając mu dotkliwe straty, dezorganizując logistykę, a przez to uniemożliwiając realizację jego głównych celów.
Ich działania będą również ważne dla zachowania biologicznej substancji narodu, chroniąc go przed bezkarnym działaniem okupantów. Przykładem mogą tu być doskonale zaplanowane i przeprowadzone w czasie II wojny światowej zamachy KEDYW-u (Kierownictwo Dywersji AK) na czołowych przedstawicieli hitlerowskiego aparatu terroru w Polsce. Działalność takich oddziałów będzie stanowiła bardzo istotny element odstraszania potencjalnych agresorów. Obawa przed poniesieniem dużych strat przy zajmowaniu Polski, jak i groźba ciągłych ataków dywersyjnych, może przekonać agresora, że nie opłaca mu się zaatakować, a jeśli już się na to zdecyduje, to zapłaci za to bardzo wysoką cenę.
Aby do takiej obrony się przygotować służby specjalne powinny zwerbować i wyszkolić najwłaściwszych do tego ludzi, zapewniając im już teraz przejście do zakonspirowanego podziemia. Utworzona w ten sposób siatka dywersyjna, której żołnierze przeszliby specjalistyczne szkolenie w posługiwaniu się różnymi rodzajami broni, materiałami wybuchowymi, technikami dokonywania zamachów, łamania systemów alarmowych, rusznikarstwa, fałszowania dokumentów, byłaby kręgosłupem, wokół którego tworzono by jednostki przeznaczonych do wali z brutalnym okupantem. Ważnym elementem przygotowań na taką ewentualność, byłoby utworzenie zakonspirowanych magazynów broni, amunicji, materiałów wybuchowych, środków łączności, dokumentów, sieci bezpiecznych lokali, pojazdów, lekarzy itd.
Struktury dywersyjne musiałby zostać zorganizowane i działać na terenach miejskich, gdyż w dzisiejszych czasach, za pomocą środków technicznych, oddziały leśne byłyby zbyt łatwe do wykrycia i zniszczenia. Cele potencjalnych ataków dywersyjnych mogą być już wybrane obecnie. Zajmujący się tą problematyką specjaliści już teraz są w stanie wytypować obiekty, które mogą mieć istotne znaczenie dla najeźdźcy, trasy, którymi przemieszczać się będą wrogie oddziały, a nawet miejsca, gdzie okupanci rozmieszczą swe siły, sprzęt i punkty dowodzenia. Przewidując rozwój wypadków większość z tych obiektów można wcześniej przygotować do aktów dywersji.
Siatka tak przeszkolonych ludzi powinna dysponować zapasami uzbrojenia do zorganizowania typowych oddziałów partyzanckich, w których pełniliby rolę instruktorów i dowódców. Szczególny nacisk należy położyć na szkolenie snajperskie i minerskie.
Koszty stworzenia wojsk Obrony Terytorialnej
Na rzecz wojsk obrony terytorialnej przemawiają również względy finansowe. Dane z wielu państw wskazują na 30-, 40-krotnie mniejsze koszty tworzenia i funkcjonowania jednostek Obrony Terytorialnej w porównaniu z formacjami zmechanizowanymi i pancernymi. Przykładem może być Austria, która posiada 20 tys. żołnierzy zawodowych, lecz na wypadek wojny jest w stanie zmobilizować 600-tysięczną armię złożoną z jednostek Obrony Terytorialnej.
W walkach obronnych relatywnie tanie siły Obrony Terytorialnej są bardzo skuteczne i nie ustępują znacząco jednostkom pancernym czy zmechanizowanym. Wynika to z nasycenia współczesnego pola walki tanimi i lekkimi wyrzutniami pocisków kierowanych do zwalczania czołgów, samolotów i śmigłowców. Koszty wyposażenia tych jednostek w przenośne wyrzutnie pocisków przeciwpancernych są stosunkowo niskie. Wyrzutnie prostych, ale wciąż skutecznych granatników RPG-7 czy ich nowsze wersje RPG-29 kosztują od 100 do 500 USD. Wystrzeliwane przez nie pociski kosztują od 50 do 300 USD. Za pomocą tych prostych wyrzutni można niszczyć czołgi, transportery, helikoptery i siłę żywą przeciwnika na dystansach od 50 m do 500 m. Te proste środki obrony moga niszczyć warte miliony dolarów czołgi (koszt jednostkowy czołgu T-72 w zależności od standardu wyposażenia wynosi od 1 do 2 mln USD) czy jeszcze droższe nisko lecące helikoptery. Koszt nowoczesnej miny przeciwpancernej jest 60 tysięcy razy niższy niż koszt zniszczonego przez nią czołgu.
Za rozbudową tego typu jednostek przemawiają także warunki geograficzne Polski. Tereny zurbanizowane oraz stopień zalesienia i zadrzewienia (razem ok. 50% powierzchni Polski) tworzą również bardzo sprzyjające warunki prowadzenia skutecznej obrony miejscowej przez wojska Obrony Terytorialnej.
Niestety w ostatnich latach istniejące już jednostki obrony terytorialnej zostały rozwiązane, a rzekomo już profesjonalna armia może się stać naprawdę profesjonalna za najbliższe 5-7 lat pod warunkiem, że do tego czasu nikt nas nie zaatakuje, a wydatki na jej wyszkolenie i uzbrojenie nie zostaną po raz kolejny drastycznie zmniejszone.
« poprzednia | następna » |
---|