W związku z wojną domową w Syrii zaognia się sytuacja polityczna na Bliskim Wschodzie. Izrael ostrzegł Radę Bezpieczeństwa ONZ, że nie będzie „stać bezczynnie”, jeśli konflikt w Syrii wyleje się poza jej granice. Międzynarodowi obserwatorzy potwierdzają, że wojna domowa w Syrii zmienia charakter z politycznego na sekciarski, co grozi rozprzestrzenieniem się konfliktu na cały region. Ogromnie niepokojącym zjawiskiem towarzyszącym walkom są czystki etniczno-religijne, których celem jest całkowite usunięcie chrześcijan z Syrii.
Izraelski ambasador przy ONZ Ron Prosor napisał w poniedziałek do 15 członków Rady Bezpieczeństwa, że na terytorium Izraela spadają pociski wystrzeliwane z Syrii, co zagraża bezpieczeństwu obywateli tego kraju. „Nie można oczekiwać, że Izrael będzie bezczynny w sytuacji, gdy życie jego obywateli zostanie zagrożone przez lekkomyślne działania syryjskiego rządu” – napisał Proser, dodając, że jak dotychczas „Izrael wykazał się maksymalną powściągliwością”.
Słowa ambasadora należy traktować jak najpoważniej, ponieważ Izrael nie ma reputacji państwa, które cechowałoby się brakiem zdecydowania w podobnych sytuacjach. Potwierdził to zresztą izraelski minister obrony Ehud Barak, przyznając, że to państwo żydowskie przeprowadziło 30 stycznia atak na kompleks należący do syryjskiej armii. Oficjalnie celem akcji było zapobieżenie przepływowi ciężkiej broni z Syrii do Libanu. W rzeczywistości jednak była to pokazówka, mająca utwierdzić obie strony konfliktu i tzw. społeczność międzynarodową, że w sytuacji poważnego zagrożenia Izrael nie cofnie się przed niczym, włącznie z użyciem broni nuklearnej.
Według ONZ-owskich szacunków ponad 70 tys. osób straciło życie w ciągu dwóch lat rewolty radykałów islamskich przeciwko syryjskiemu prezydentowi Baszarowi Assadowi. Walki mają niezwykle zacięty i krwawy charakter, w efekcie czego prawie milion syryjskich uchodźców zalało pobliską Turcję, Jordanię, Irak i Liban. ONZ ostrzega, że walki coraz bardziej przybierają sekciarskie oblicze, co może sprzyjać eksplozji konfliktu na cały region.
Obok Izraela sytuacją w Syrii najbardziej zaniepokojona jest tracąca wpływy w regionie Rosja, która także obawia się rozprzestrzenienia konfliktu. Ambasador Rosji przy ONZ, Witalij Czurkin, który w tym miesiącu przewodniczy Radzie Bezpieczeństwa, powiedział agencji Reutersa, że sytuacja w zakresie bezpieczeństwa między Syrią a Izraelem jest również zagrożona przez „nowe i bardzo niebezpieczne zjawisko” w postaci grup zbrojnych działających w tak zwanym obszarze neutralnym pomiędzy Syrią a okupowanymi przez Izrael Wzgórzami Golan. – To jest coś, co potencjalnie może zagrozić bezpieczeństwu między Syrią a Izraelem – powiedział Czurkin.
Zdaniem przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa, siły pokojowe ONZ (UNDOF) nie są w stanie poradzić sobie z sytuacją, jaka wytworzyła się w tej okolicy po wybuchu rebelii. – Niestety, mandat sił UNDOF nie zawiera niczego, co pozwalałoby im poradzić sobie z tą sytuacją, ponieważ są to nieuzbrojeni obserwatorzy – wyjaśnił Czurkin.
Poza zagrożeniem dla pokoju w regionie, antyrządowa rebelia w Syrii przyniosła także katastrofalne pogorszenie się sytuacji chrześcijan, którzy przed konfliktem stanowili około 10 proc. populacji Syrii. Co gorsza, kontrolę nad rebelią sprawują zwolennicy całkowitego oczyszczenia Syrii z chrześcijan, wspierani politycznie przez Zachód, zbrojnie przez Turcję i hojnymi dotacjami przez autokratyczne reżimy z Półwyspu Arabskiego.
Stosunkowo liczna do niedawna populacja syryjskich chrześcijan, zaczyna kurczyć się w niepokojącym tempie. Wraz z doniesieniami o sukcesach rebeliantów, coraz częściej pojawiają się też doniesienia o aktach przemocy z ich strony wobec syryjskich chrześcijan. Coraz częściej słyszymy o morderstwach, czy też zamachach bombowych wymierzonych w chrześcijan.
W święto Trzech Króli obiegła świat budząca grozę wiadomość o porwaniu przez rebeliantów i zamordowaniu chrześcijanina Andrei Arbashe w miejscowości Ras Al-Ajn, którego poćwiartowane doczesne szczątki rzucono psom. „Za codziennymi raportami o atakach bombowych kryją się czystki etniczno-religijne, których celem jest całkowite usunięcie chrześcijan z Syrii” - powiedział Emanuel Youkhan, archidiakon Asyryjskiego Kościoła Wschodu. Według szacunków organizacji międzynarodowych od początku konfliktu z Syrii wypędzonych zostało kilkaset tysięcy wyznawców Chrystusa.
Mimo szybko rosnącej liczby doniesień o okrucieństwach, jakich dopuszczają się członkowie armii rebelianckiej na chrześcijanach, zachodnie media głównego nurtu skrupulatnie to przemilczają, a gdy nie da się czegoś przemilczeć, to przedstawiają to w kategoriach pojedynczych incydentów. Za to nie brakuje materiałów dokumentalnych zrealizowanych przez zachodnie stacje telewizyjne przedstawiających rebeliantów jako ofiary okrucieństw wojsk rządowych i bojowników walczących o demokrację i prawa człowieka w Syrii. To wystarczyło, aby z ducha antychrześcijańskie elity polityczne Zachodu uznały te siły i ich przywódców za „prawowitych przedstawicieli narodu syryjskiego”. Uczyniły to rządy USA, Wielkiej Brytanii i przedstawiciele władz Unii Europejskiej.
Dominujący wpływ na polityczne oblicze opozycji ma rosnące w siłę, zbliżone ideologicznie do tzw. al-Kaidy ugrupowanie Dżabhat al-Nusra (Front Wsparcia), które USA wpisały na listę organizacji terrorystycznych. Wprawdzie zachodni eksperci szacują, że rebelianci Frontu stanowią około 10 proc. spośród sił rebeliantów, ale dzięki waleczności cieszą się dużym autorytetem. Ponadto potrafią skutecznie pozyskiwać pieniądze z zagranicy, co dodaje im dodatkowego znaczenia.
Co ciekawe, po wpisaniu Frontu na czarną listę solidarność z nim zadeklarowało 29 walczących z rządem ugrupowań islamistycznych. Chociaż media codziennie epatują nas doniesieniami o okrucieństwach popełnianych przez wojska rządowe, to jednak prawie nic nie mówią o dziesiątkach zamachów, jakich dopuściły się Dżabhat al-Nusra i ugrupowania z nim sympatyzujące, do których zresztą chętnie się przyznają.
Warto też zwrócić uwagę, że dwie trzecie członków wybranego niedawno 30-osobowego dowództwa rebeliantów ma powiązania z Bractwem Muzułmańskim lub jest w politycznym sojuszu z tym ugrupowaniem. Podobny skład ma utworzone w listopadzie pod egidą Zachodu i państw arabskich cywilne kierownictwo opozycji. Znamienne, że czująca mocne wsparcie tzw. syryjska opozycja nie wykazuje żadnej chęci do podjęcia rozmów pokojowych, żądając bezwarunkowego odejścia Assada.
Mimo to, ani oczywiste fakty, ani głosy krytyczne wobec syryjskiej opozycji nie są w ogóle brane pod uwagę przez zachodni establishment i mordercy spod znaku półksiężyca mogą liczyć na pomoc zbrojną „krzyżowców” (tak muzułmańscy ekstremiści określali zachodnich żołnierzy w Iraku i Afganistanie) z Zachodu w walce z rządem w Damaszku.
Jakże boleśnie w tym kontekście brzmią słowa matki przełożonej klasztoru św. Jakuba Męczennika z Qaraw w diecezji Homs, Agnes Miriam, która bez trudu dostrzegła to, czego nie chcą dostrzec zachodni politycy. Potępiając Zachód za wspieranie rebeliantów, za sprawą których morderstwa, porwania, gwałty i rozboje są na porządku dziennym, ubolewała, że „wolny i demokratyczny świat udziela wsparcia ekstremistom”, którzy „chcą narzucić prawo szariatu i stworzyć państwo islamskie w Syrii”. Jeśli więc zwyciężą rebelianci los chrześcijan w Syrii będzie nie do pozazdroszczenia.
To wszystko powinno dawać wiele do myślenia rządom państw zachodnich. Ale najwyraźniej nie daje. Na chwilę obecną tylko zdecydowany i konsekwentny sprzeciw Rosji uniemożliwia interwencję „krzyżowców” w Syrii, którzy chcą powstrzymać łamanie tam praw człowieka przez „reżim” prezydenta Assada. Nic jednak nie mówią o prawach chrześcijan. Czy po zwycięstwie islamskich rebeliantów z równą stanowczością Zachód będzie chciał bronić także ich praw? Po tym co stało się w Iraku i dzieje się w Egipcie i Libii odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista.
Paradoksalnie więc los syryjskich chrześcijan jest obecnie w rękach Rosji, która jak na razie jako jedyna z liczących się potęg światowych mówi „nie” międzynarodowej interwencji przeciwko rządowi Baszara Assada. Tymczasem rządy zachodnich państw swoim poparciem dla islamskich radykałów jak na razie przykładają rękę do zagłady wyznawców Chrystusa. W imię demokracji i praw człowieka oczywiście.