Homo lisovianus
„…to synonim człowieka bez czci i wiary, który raczej niszczy, niż tworzy, toteż mało kto wie, że lisowczycy pozostawili po sobie znacznie więcej, niż tylko splądrowane miasta. Najtrwalsze piętno odcisnęli w piśmiennictwie: do lisowczyków i o nich samych pisali monarchowie, hetmani, wysocy dygnitarze polscy i zagraniczni, nie licząc korespondencji szlachty oraz listów i innych pism wychodzących spod ręki samych elearów, a także różnych nowin, relacji, awiz, wzmianek w diariuszach, pamiętnikach itp.…" Wokół elearów polskich już współcześnie powstała dość pokaźna literatura i można się zdziwić, jak wiele utworów z tamtego okresu traktuje o lisowczykach, zarówno sowizdrzalskich, jak i tych należących do literatury wysokiej (łącznie z epopeją Wojna chocimska Wacława Potockiego). Żadna inna formacja wojskowa XVII wieku, nawet ciesząca się największą estymą husaria, nie może poszczycić się bezpośrednią z nią związanym działem piśmiennictwa, a lisowczycy owszem” [Władysław Magnuszewski, Z dziejów elearów polskich, Warszawa-Poznań 1978, s. 180]. Wcale nie rzadkością były peany na cześć lisowczyków w rodzaju poematu Bartłomieja Zimorowica:
Mężów walecznych śpiewam, których Mawors krwawy
Z dyjamentu ukował dla swojej zabawy,
Wlawszy na nie potyczki i gęste zwycięstwa,
Dziedzicami poczynił je swojego męstwa…
Sami lisowczycy stworzyli co najmniej dwa pamiętniki – Przewagi elearów polskich kapelana Dębołęckiego oraz pamiętnik chocimski pana Zbigniewskiego, jeśli nie liczyć pamiętników panów Paska i Łosia – żołnierzy Czarnieckiego. Zachowała się również w wielu odpisach słynna mowa pułkownika Kleczkowskiego podczas witania cesarza Ferdynanda II w Wiedniu 1620 roku i druga, będąca jego pożegnaniem ojczyzny. Prawdopodobnie sami lisowczycy byli również autorami obozowych rymowanek, zebranych przez Władysława Magnuszewskiego w antologii Wiersze o lisowczykach [Miscellanea Staropolskie, w: „Archiwum Literackie”, VI, Wrocław 1962]. Zaś już zupełnym ewenementem jest oryginalny kodeks wojskowy, wydany dla pułku lisowskiego w roku 1623 przez Stanisława Strojnowskiego, znany pod nazwą Artykułów głogowskich. I ilu z nas wie, że powiedzenie „co ma wisieć, nie utonie” początkowo dotyczyło właśnie lisowczyków, którzy nie mogli przecież potonąć w Renie, skoro w Polsce czekał na nich stryczek?
W sferze bardziej materialnej lisowczykom zawdzięczano następujące wynalazki:
– wąskie spodnie do jazdy konnej. Wcześniej znano jedynie szerokie hajdawery (na Wschodzie) i obcisłe spodnie lub bufiaste „pantalony” do kolan i pończochy (na Zachodzie). Toteż w roku 1622 na widok lisowczyków Austriacy dziwili się: „czemu pludry [u nich] tak wąskie jako rękaw?” Anonimowy autor wierszyków o lisowczykach z pierwszej połowy XVII wieku tak opisał ich umundurowanie: „…nie ma żadnych pluder ani też pończochy, jeno w jakiś rękaw włożył swoje nogi…” Jeszcze kilkadziesiąt lat później anonimowy poeta narzekał: „…wieręć, nie masz co tych pluder lubić, czas by lisowski już ten strój zagubić”. Jak widać, dobrze zdawano sobie sprawę z proweniencji tego wynalazku.
– „łaszczówka”. Typowo szlachecka fryzura z podgolonym karkiem i czupryną, modna w środowiskach ziemiańskich do początków XIX wieku. Relacja z 1623 roku opisuje fryzury lisowczyków tak: „czemu głowy golą, czemu wszystką ogoliwszy, czuprynę zostawiają?” Anonimowy wiersz o lisowczykach dodaje: „…bo też i na głowie nie ma włos długiego, jeno jeden czupryn, a wszystki gołego”. Sama nazwa pochodzi od nazwiska Samuela Łaszcza, znanego awanturnika i pułkownika jazdy kozackiej, który ją rozpropagował (w kwietniu 1635 roku Łaszcz wraz z Mikołajem Moczarskim zostali mianowani przez króla dowódcami ekspedycji lisowskiej „na cesarską”, byłby więc i Łaszcz lisowczykiem, gdyby nie wymówił się obowiązkami w Prusach).
– małe siodło i półdosiad. Lisowczycy są podobno twórcami nowej techniki jeździeckiej, będącej wypośrodkowaniem pomiędzy tradycjami Wschodu i Zachodu. Pozwalała ona zarówno odciążyć konia w celu uzyskania większej szybkości i zwrotności, przez użycie lekkiego siodła na wzór tatarski i zastosowanie półdosiadu (anonimowy wiersz opisuje to obrazowo: „…choć ma taki siodeł bardzo malutkiego, nie dość by go na półdupka niemieckiego…”), jak również zapewniała doskonałe panowanie nad koniem dzięki szkoleniu, które trwało dwa lata (podczas gdy konie husarskie wdrażano do służby po kilku miesiącach szkolenia). Relacja z roku 1623 mówi o wojsku lisowskim: „czemu wędzidła u koni tak małe? Jako na nich tak bystre konie utrzymują, jako nie spadną z tak małych siodeł, jako na nich mogą siedzieć? Czemu się po koniu w biegu pokładają?” i dalej: „czemu pogwizdują?” Konie lisowskie przyuczano nie tylko reagować na komendy wydawane gwizdem, lecz również pokonywać rzeki wpław oraz służyć jako osłony strzeleckie dla jeźdźców – co, jak wiadomo, wchodziło w zakres szkolenia koni ułańskich do najnowszych czasów. Wystarczy wspomnieć słynne przeprawy lisowczyków wpław przez Ren pod Drusenheim (1622), przez Dunaj pod Wiedniem (1620), czy wreszcie przez cieśninę bałtycką pod Koldingą w 1656 i nieco później przez rzekę Druć, nie mówiąc już o stałym patrolowaniu wysp na Renie i brawurowym przepławieniu całego stada koni palatyna reńskiego z jednej z nich.
Ponadto lisowczycy, jako stali bywalcy na Zachodzie, przywozili do kraju liczne nowinki techniczne i dotyczące mody, ponieważ prócz koni, ich zainteresowaniem cieszyły się także ubiory i broń, których rabunek nie uchodził wówczas za złodziejstwo, a jedynie za słusznie się należący łup wojenny. Pamiętajmy również o ich odkryciach geograficznych: to dwaj lisowczycy (a wcale nie hrabia Beniowski czy pan Sieroszewski) byli pierwszymi historycznie poświadczonymi Polakami na Syberii. Już w 1620 roku, w swej słynnej mowie do cesarza austriackiego, pułkownik Kleczkowski wspominał niedawną wyprawę całego pułku na Północ: „…poszliśmy ziemią, której podobno końska nie deptała noga (…). Tam dopiero kraje nowe, różne narody – i w czuwaniu nam niezwyczajne, i do zmówienia się niepodobne – znalazłszy, szablą się tylko hasło dawało, żeśmy nie ich pobratymowie…” Mamy na tę ich bytność na dalekiej północy dowód: jak zauważa Mariusz Wilk w Wołoce, na trenach czudzkich kupcy angielscy odnotowali w roku 1618 słowo bizabi, będące pozostałością po lisowskim haśle „bij-zabij”.
A co lisowczycy dali Zachodowi? Pomijając lekkie, wygodne dla koni siodła polskie, które stały się później wzorem dla całej Europy XVIII i XIX w. [za: Jerzy Teodorczyk, Wojskowość polska w pierwszej połowie XVII w., w: Historia wojskowości polskiej. Wybrane zagadnienia, Warszawa 1972, s. 180], wkład lisowczyków w europejską sztukę wojenną trudno przecenić. Do czasu konfliktu prasko-wiedeńskiego rola kawalerii na polach bitewnych Europy nieubłaganie malała, ustępując miejsca łatwiejszej w utrzymaniu i dysponującej większą siłą ognia piechocie. Jazdę uważano za broń przestarzałą i nieużyteczną w nowoczesnej wojnie; dopiero wojsko lisowskie z jego mobilnością i siłą ognia, bez trudu rozbijające zarówno piechotę, jak i jazdę przeciwnika, pokazało, jak we właściwy sposób wykorzystać potencjał kawalerii. Pod wpływem zetknięcia z lekką jazdą lisowską (i porażek z nią) Gustaw Adolf zreformował swoją kawalerię, odrzucając karakol i wprowadzając szarże na białą broń, a po nim podobne innowacje wprowadzili inni europejscy dowódcy [zob. Jan Wimmer, Piechota w wojsku polskim XV-XVIII w., w: Historia wojskowości polskiej. Wybrane zagadnienia, Warszawa 1972, s. 171].