Lisowczycy walczyli od granic Francji po Moskwę (a paru z nich dotarło w latach 20. aż nad Jenisej) i od północnych Włoch oraz granic Turcji po ujście Wisły i Finlandię, jak zaświadczał pułkownik Kleczkowski: „…najrzeliśmy i do Finlandiej z niepożytkiem w ludziach i miasteczkach jego”. Dali się poznać całej Europie i nigdzie ich taktyka nie okazała się zawodna: wojskom wschodnim przeciwstawiali siłę ognia, a Zachodowi – szybkość i podstęp wojenny, tak jak zakładali teoretycy w XVI wieku.
Motto:
…I na te lisowczyki nie tak wielkie przyczyny znalazłyby się, jako sława powszechna z myszy elefanta uczyniła. (…) W tym ludzkim na nich uskarżaniu większy huk niźli sama rzecz: to świadectwo powinienem im dać, że póki tam przy mnie byli, skromnie się zachowywali, żadnych skarg ni od kogo na nich nie było. Potym i teraz jadąc tym szlakiem, którędy oni szli, pytając się o tym, nie mogę nic się dowiedzieć… Największe skargi o branie koni na podwody, ale i te wracali tu wszędy. Tam dalej nie wiem, co się dzieje, nie mogę ustawicznie na nich patrzyć; ale i tam, wierzę, nie tak wiele jest tego, jako ludzie mówią, kiedy o kim opinię wezmą.
Stanisław Żółkiewski, hetman koronny, do króla, 1619 r.
Pułk Lisowskiego czy wojsko lisowskie?
Czy można pisać o lisowczykach bez odwoływania się do osoby Aleksandra Józefa Lisowskiego? Owszem, nawet powinno się tak robić, bowiem lisowczycy byli czymś więcej niż tylko oddziałem podległym pułkownikowi Lisowskiemu i zaistnieliby w historii nawet bez niego.
Jak zaznaczył Hieronim Grala, Lisowski to jedynie „Amerigo” tej formacji, bo jej „Kolumbem” jest hetman Chodkiewicz, który potrzebował nowego rodzaju broni do nękania zaplecza moskiewskiego podczas rokowań z carem w 1615 roku. Oddziały, jakich potrzebował hetman, miały przede wszystkim odznaczać się mobilnością, szybkością i kąśliwością, lecz unikać regularnych bitew, dlatego uzbrojenie ochronne było im niepotrzebne, w przeciwieństwie do dobrych koni i silnego uzbrojenia zaczepnego. Powołany naprędce z „ludzi swawolnych” pułk Lisowskiego tylko częściowo spełniał te warunki: w oddziale z roku 1615, uważanym za zalążek przyszłych wojsk lisowskich i będącym zbieraniną Dońców, Niemców i dawnych tuszyńców (ochotników z armii Dymitra Samozwańca), trudno było o jednolitość uzbrojenia, a w jego szeregach znalazło się nawet miejsce dla husarii.
Dopiero od czasu wyprawy królewicza Władysława na Moskwę (1616-1618) możemy mówić o właściwym wojsku typu lisowskiego. Była to jazda poruszająca się bez taborów, wyposażona w broń białą (krótką – szabla i koncerz, i długą – spisa lub rohatyna) oraz palną (łuk i strzały albo muszkiet i pistolety), bez jakiegokolwiek uzbrojenia ochronnego, co czyniło ich mało odpornymi na ogień piechoty. „Na zbrojnego nieprzyjaciela nie dosyć [jesteśmy] opatrzeni, zwłaszcza w żelazo, którego (…) dla ustawicznego używania nie mamy, tylko u koni pod nogami, [i] u siebie przy boku, a najczęściej w ręku – mówił w roku 1620 ich dowódca Kleczkowski – a to nie dla płochości (…) ani chluby (…) tylko z samego zwyczaju a wzgardy śmierci…”
Odmienność uzbrojenia wymagała zastosowania nowych rozwiązań taktycznych; wśród nich powodzeniem cieszyły się różnego rodzaju zasadzki i fortele, z których najchętniej stosowanym był tzw. tatarski taniec, czyli pozorowana ucieczka w rozsypce i nawrót w zwartym szyku (manewr ten przynosił sukcesy zwłaszcza na Zachodzie, gdzie go nie znano). Głównymi zadaniami lisowczyków były zwiad i nękanie, ale sprawdzali się również – choć ponosząc duże straty – podczas regularnych bitew (a brali udział we wszystkich ważnych bitwach swej epoki), potrafili też zdobywać twierdze, których wiele padło ich łupem zarówno w państwie moskiewskim, jak i w Rzeszy Niemieckiej.
Początki jazdy lisowskiej sięgają jednak znacznie głębiej, niż rajd z roku 1615, a nawet niż lotne zagony Krzysztofa „Pioruna” Radziwiłła z czasów wojen batoriańskich. Idea stworzenia nowego typu lekkiej jazdy, mogącej sprostać zarówno przeciwnikowi ze Wschodu, jak i Zachodu, zaprzątała umysły polskich hetmanów i teoretyków wojskowości przez cały XVI wiek. Pierwszy tekst postulujący taki rodzaj wojska wydano w roku 1515 w Krakowie (była to Pobudka narodom chrześcijańskim. Obrona Rzeczypospolitej jaka by miała być Mikołaja Chabielskiego). Według założeń autora, nowoczesne wojsko powinno składać się z niedużych (6-7 tysięcy ludzi) oddziałów lekkiej jazdy, łączących szybkość wschodnich koni z siłą ognia zachodniej broni palnej. Jednak, nie licząc najemnych chorągwi tatarskich i wołoskich, Rzeczpospolita nie dysponowała w tym czasie własną lekką jazdą – tak zwana jazda kozacka była uważana pod względem uzbrojenia za „średnią”, miała bowiem uzbrojenie ochronne w postaci kolczug i lekkich hełmów (misiurek), a niekiedy też tarcz; zaś rajtarzy i dragoni byli właściwie strzelcami konnymi. Dopiero lisowczycy spełnili wymagania teoretyków [zob. Jerzy Teodorczyk, Wojskowość polska w pierwszej połowie XVII w., w: Historia wojskowości polskiej. Wybrane zagadnienia, Warszawa 1972, s. 180].
Najtrafniejszy opis uzbrojenia i taktyki lisowskiej znajduje się – co może zaskoczyć – w polskim tłumaczeniu Jerozolimy wyzwolonej Torquato Tasso z roku 1618. Autor przekładu, Piotr Kochanowski, tak opisuje wojsko greckie:
…Ci zbroje żadnej nie kładą na ciało,
Łuk przez się, szablę wieszają u łęków.
Ich pracowite konie jedzą mało,
A rohatyny z twardych noszą sęków.
Za przedniejsze ich najezdniki mają:
Najwięcej biją, kiedy uciekają.
…i jest to opis idealnie przystający do lisowczyków, łącznie z ich taktyką „tatarskiego tańca”, wyłożoną w ostatnim wersie. Nieco później ujednoliceniu uległo także umundurowanie rot lisowskich, co opisuje w formie pytań ich kapelan Wojciech Dębołęcki: "...czemu płaszcze opięte mają? czemu u nich tak wielkie kołnierze? czemu krezów nie mają, czemu czapki tak wysokie mają, że za głowę wiszą? czemu pludry tak wąskie jako rękaw, czemu buty żółte, dlaczego kowane, czemu zbroi nie mają, czemu krzywe rapiery?…"
Wszystkie te elementy – uzbrojenie, umundurowanie i taktyka – składały się na sposób walki „po lisowsku”, przejmowany niekiedy przez inne chorągwie polskie (na przykład roty husarskie bardzo łatwo mogły się przekwalifikować na lisowskie, odrzucając pancerze i kopie – tak jak roty pancerne łatwo było „przehusarzyć”, gdy zaszła taka potrzeba). Zależności pomiędzy poszczególnymi rodzajami wojsk podkreślała różnica w żołdzie: husarzom płacono 41 złotych na konia, pancernym 31, kozakom 15, a lisowczykom po 8-10 zł (choć na służbie cesarskiej udało im się utargować 15 zł). Nieprawdą więc jest, że walczyli bez żołdu, co miało powodować ich wzmożone łupiestwo; tak było tylko w roku 1615 w Moskwie, bo już podczas rokowań z królem w 1616 roku wywalczyli sobie prawo do żołdu w wysokości 10 złotych na konia, regulując swój status jako regularnego wojska.
Przydatność bojową tego nowego rodzaju broni potwierdziła już wyprawa królewicza Władysława po carską koronę w latach 1617-1618, gdy pułk Czapińskiego niósł na sobie praktycznie cały ciężar walki („…w aktach – jak widzę – największe zasługi w tych potyczkach przypisuje się lisowczykom” – zauważa w roku 1655 Stanisław Kobierzycki, autor Historii Władysława, królewicza polskiego i szwedzkiego). Kolejne ich kampanie dowiodły, że sprawdzali się na polach bitewnych zarówno Wschodu, jak i Zachodu, wyszkoleniem i walecznością górując nad pozostałymi rodzajami broni. Ich dokonania w skrócie przedstawia Bartłomiej Zimorowic, zresztą niezbyt im chętny, zwracając się do ducha pułkownika Lisowskiego:
…Ty, rycerzu szlachetny, odpoczywasz w grobie,
Hufiec jednak, któryś ty zostawił po sobie,
Na chwałę co dzień robi; raz bitne Tatary
Gromiąc, raz do potrzeby ćwiczone janczary.(…)
Będą was dobrze pomnieć grzeczni witeziowie
Węgrzy biedni i z nimi dostatni panowie.
Nie zapomni was nigdy ziemia opłakana
Czeska, która własnego pogardziła pana.(…)
Tam wy, Melanknechtową wyniszczając wiarę,
Wieleście Lutrów dali diabłom na ofiarę.
Dodajmy, że geograficznie lisowczycy walczyli od granic Francji po Moskwę (a paru z nich dotarło w latach 20. aż nad Jenisej) i od północnych Włoch oraz granic Turcji po ujście Wisły i Finlandię, jak zaświadczał pułkownik Kleczkowski: „…najrzeliśmy i do Finlandiej z niepożytkiem w ludziach i miasteczkach jego”. Dali się poznać całej Europie i nigdzie ich taktyka nie okazała się zawodna: wojskom wschodnim przeciwstawiali siłę ognia, a Zachodowi – szybkość i podstęp wojenny, tak jak zakładali teoretycy w XVI wieku.
Niemniej umundurowanie lisowczyków, ze względu na brak pancerzy oraz widocznych dystynkcji takich jak husarskie skrzydła czy rajtarskie szyszaki, niewiele różniło się od codziennego „cywilnego” stroju polskiego i tym sposobem wszelkie bandy rozbójnicze, uzbrojone w cokolwiek bądź, można było bez trudu podciągnąć pod lisowczyków; toteż mnożą się kuriozalne relacje, jak to w 1645 roku lisowczycy zawitali na Podlasie, gdzie ucierpiały zabudowania miasta Rossosz, „…które – jak pisał starosta lubelski Firlej – przez pożogę ogniową od lisowczyków spalone są”; czy też: w 1629 roku mieszczanie piotrkowscy skarżą się, że „…wiele domów podemknęło się pod mury miejskie z niebezpieczeństwem miasta”, a konsekwencje tego stanu rzeczy dały się we znaki podczas najazdu lisowczyków, itp. Jako że do walki „po lisowsku” nie trzeba było żadnego specjalnego uzbrojenia, namnożyło się samozwańczych lisowczyków pokroju Rapackiego, Jakuba Różyca (chłopa pańszczyźnianego słynącego z gwałtów, włóczącego się za oddziałem pułkownika Jakuszewskiego) czy Stefana Ligęzy (powieszonego we Wrocławiu w maju 1620 roku wraz z 26 towarzyszami za rozboje), którzy jednak z wojskiem lisowskim niewiele mieli wspólnego. Nie każdy, kto walczył „po lisowsku”, był lisowczykiem! Inaczej trzeba by uznać, ze względu na powszechność takich relacji, że w XVII wieku „wszyscy byliśmy lisowczykami”.
Kogo zatem uważać za lisowczyka? Na szczęście przed całkowitym rozłożeniem rąk broni nas fakt, że wojsko lisowskie posiadało pewną ciągłość tradycji, bo miało swoje barwy. W każdym regularnym pułku lisowskim dwie najlepsze roty, podlegające bezpośrednio pułkownikowi, nosiły nazwę „czerwonej” i „czarnej”, a ich oficerów tytułowano odpowiednio czerwonym lub czarnym porucznikiem, chorążym, surmaczem itp. Było tak zapewne już od roku 1615, gdy swoim dwóm najlepszym chorągwiom Lisowski nadał dwa zdobyczne sztandary – ponieważ dwa lata później jego następca donosił, że rotmistrzów imiona posyłam, oprócz chorągwi dwóch, czerwonej i czarnej, które podług zwyczaju dawnego chcą być pod regimentem samego pułkownika – i przynajmniej do roku 1636. W pułku Stanisława Czapińskiego, wyruszającym na wyprawę moskiewską (1617), liczącym dziesięć chorągwi, dwie pierwsze to czarna i czerwona, a w pułku lisowskim Pawła Noskowskiego, walczącym na „cesarskiej” w latach 1635-1636, liczącym 27 rot, dwie pierwsze to czerwona i czarna (literatura anglojęzyczna określa je jako Lisovchyk-detachment with Red and Black Squadrons under Noskowski personally). Porządek chorągwi elearskich z roku 1622 podaje jako dwie pierwsze chorągwie czerwoną i czarną, obie liczące po 400 koni. Podobnie jest podczas całej odysei lisowczyków na wojnie trzydziestoletniej, czy to pod wodzą Kleczkowskiego, czy Rusniowskiego, czy Strojnowskiego.
Dlatego nie ma sensu uznawać za lisowczyków wszystkich oddziałów, które w roku 1620 wyruszyły na pomoc cesarzowi (jak oddział Zaporożców Tarasa Fedorowicza Triasyły, który także zawarł osobną umowę z cesarzem), a było ich wiele, choć tylko nieliczne znalazły zatrudnienie; reszta – w formie konfederacji żołnierskiej albo band rozbójniczych – błąkała się po pograniczu i to właśnie ich wyczyny, a nie pułku, stworzyły czarną legendę rzekomych „lisowczyków”.