Robocop czy krawężnik, czyli polski policjant in flagranti

środa, 16 marca 2011 12:20 Mario Drangetta
Drukuj
Ocena użytkowników: / 3
SłabyŚwietny 

Tags: Komentarze | Sapienti sat!

Ledwie mocniej zaświeciło słońce, a już na osiedlowych skwerkach i ławkach przybyło raczącej się alkoholem i hałasującej do późnych godzin nocnych wulgarnej młodzieży. W sobotnie wieczory trzeba więc staranniej planować trasę z domowym pupilem oraz baczniej obserwować bardziej narażone na demolkę ze strony podchmielonej młodzieży zaparkowane samochody.

Niestety, eskalacji tych negatywnych zjawisk nie towarzyszy zwiększona liczba patroli policyjnych, o straży miejskiej już nie mówiąc. Nie sposób więc oprzeć się wrażeniu, że utrzymujemy policję, na pomoc której nie możemy liczyć. Wrażenie to potęgują dodatkowo doniesienia medialne relacjonujące m.in. sprawę porwania i zamordowania Krzysztofa Olejnika, z których jednoznacznie wynika, że policja była narzędziem w rękach świata przestępczego.

Za to nie brakuje policji, a zwłaszcza strażników miejskich na drogach, gdzie kierowcy spiesząc się przekraczają często absurdalne ograniczenia albo zapomną włączyć w dzień światła mijania, czy też w okolicach bazarów miejskich i targowisk, gdzie kierowcy są często zmuszeni parkować gdzie popadnie. Tutaj policjanci i strażnicy miejscy garną się gorliwie – jakby w rekompensacie za swoje nikłe możliwości – do manifestowania swojej bardzo wątpliwej władzy na zwykłych obywatelach.

Symptomatyczne, że w ostatnim czasie bardzo częste stały się przypadki karania mandatami za przechodzenie przez jezdnię w miejscu niedozwolonym. Jeden z moich znajomych, który popełnił tę „zbrodnię”, był nawet ścigany z tego powodu na sygnale. Znany jest mi także fakt jak jeden z Panów policjantów wypisał dumnie mandaty kobietom jadącym rzekomo niesprawnymi rowerami. Zadziwiające, że w tym samym czasie na skwerze w centrum dużego powiatowego miasta żulerka publicznie upajała się alkoholem, zachowując się przy tym wulgarnie, co nie budziło najmniejszego zainteresowania ani policji, ani straży miejskiej. Widziały to gorszące zdarzenie dzieci wracające ze szkoły ale o dziwo nie widział tego przejeżdżający patrol policji – czyżby nagłe zaślepienie? A może wygodniej było tego nie widzieć, bo przecież łatwiej dać jest mandat kobiecie za niesprawny rower i poczuć się ważnym i – o zgrozo – potrzebnym. Oczywiście kary za te przewinienia są dotkliwe i jeśli nie jest się posłem lub znajomym komendanta (nie ważne jakiego szczebla), nie sposób ich uniknąć. Czy na taką policję mamy wydawać nasze ciężko zarobione pieniądze?

Aż ciśnie się pytanie – skąd te przepastne różnice w podejściu policjantów i strażników miejskich do chuliganerii, przestępców i do zwykłych ludzi, którzy czasami zmuszeni są na swój sposób prostować chorą rzeczywistość? Wbrew pozorom nie wynika to z jakiejś nadzwyczajnej złośliwości, ani też z pozostawiającego wiele do życzenia morale funkcjonariuszy. Wyjaśnienie jest nadzwyczaj proste – inicjatywa policji ograniczona jest absurdalnymi, a wręcz paraliżującymi jej skuteczne działanie przepisami. Policjanci po prostu mogą bardzo niewiele, za to dużo ryzykują. W efekcie, zamiast służyć społeczeństwu ścigając przestępców, dręczą (najczęściej bezwolnie) porządnych obywateli, którzy uczciwie pracując łożą na ich pensje. No bo przyciskani przez zwierzchników coś przecież robić muszą!

A przepisy są bezlitosne dla wszystkich poza przestępcami – także dla policjantów. Zgodnie z nimi każde użycie środków przymusu bezpośredniego niesie za sobą konsekwencje. Na przykład pałką wielofunkcyjną typu tonfa nie można zadawać uderzeń w głowę, bo podobno jest to niehumanitarne. Okazuje się więc, że w ferworze szarpaniny, gdy delikwent stawia czynny opór, policjant niczym filmowy Robocop ma wyliczać trajektorię każdego uderzenia pałką. Za to takiego obowiązku żadne przepisy nie nakładają na chuliganów czy przestępców, o czym jedni i drudzy doskonale wiedzą. Nic więc dziwnego, że w razie wątpliwości – a tych jest co nie miara – lepiej nie używać pałki, a jeszcze lepiej w ogóle nie reagować na zjawisko. Ciekawe, że wobec osoby w kajdankach nie można użyć już żadnych środków przymusu bezpośredniego.

Nie lepsza jest sytuacja prawna policjantów w sytuacji konfrontacji ze szczególnie groźnymi bandytami, gdzie konieczne jest użycie broni palnej. Zabronione jest np. użycie broni gładkolufowej wobec bandyty (bo – i czemu mnie to nie dziwi – jest to oczywiście niehumanitarne), zaś jej przeznaczeniem jest pokonywanie przeszkód np. drzwi, zapory. Jest to oczywiście kolejny absurd, bo bandyta na pewno nie będzie czekać, aż policjant zmieni broń na przepisową. Takie przepisy po prostu narażają na niebezpieczeństwo nie tylko zdrowie, ale i życie policjantów. W tej sytuacji równie dobrze można by dać im pistolety na wodę, wtedy przynajmniej nie będą bali się ich użyć...

Obecne przepisy nie tylko więc skutecznie paraliżują wszelką inicjatywę funkcjonariuszy, ale też powodują u nich zniechęcenie i chorobliwą frustrację. Bo przecież nawet jeśli robią to, co do nich należy, to jakiś niedorobiony lub konszachtowany prokurator czy sędzia zniweczy ich pracę wypuszczając zbira na wolność. Nic więc dziwnego, że ludzie o dużej inteligencji i wysokim morale szybko opuszczają szeregi policji lub w ogóle omijają tę spętaną złymi przepisami i pełną absurdów oraz chorych układów instytucję. Ciągnące się za naszą ponoć wyselekcjonowaną policją piętno PRL-owskiego milicjanta-debila skutecznie zniechęca ludzi prawych i inteligentnych do służby w tej tak bardzo potrzebnej społeczeństwu instytucji. Nie zmienią tego stanu rzeczy ani wymyślne testy psychologiczne, ani superbondowska rekrutacja, lecz racjonalne zmiany w przepisach, za którymi pójdzie także zmiana mentalności policjantów.