Ofiary dziewiątego kręgu, czyli nasza polska katabaza

czwartek, 20 stycznia 2011 00:09 Wasyl Pylik
Drukuj
Ocena użytkowników: / 2
SłabyŚwietny 

Tags: Hic et nunc | Lewiatan

Ja postawiłem tę świecę.
Ty ją zapalisz.
Ja budowałem świątynię.
Ty zamieszkasz jej ciszę.
Antoine de Saint-Exupéry

Rządzący Rosją czekiści bezwzględnie wykorzystali smoleńską tragedię dla realizacji swoich politycznych celów. Z zimnym wyrachowaniem ośmieszyli i upokorzyli Polskę. Niemniej konferencja MAK zaowocowała ciągiem zdarzeń w Polsce, które rzuciły nowe światło na przyczyny smoleńskiej tragedii.

„Rosyjscy kontrolerzy ani razu nie poinformowali załogi polskiego tupolewa, że schodzi ze ścieżki i kursu. Służby meteorologiczne obsługujące lotnisko Siewiernyj podały prawdziwe dane meteo rosyjskiemu Iłowi-76 (który wiózł limuzyny dla polskich VIP-ów - W.P.) i zafałszowane polskiej załodze” – informował 19 stycznia „Nasz Dziennik” analizując zaprezentowaną dzień wcześniej przez komisję Jerzego Millera symulację lotu Tu-154M.

W artykule o znamiennym tytule Rosjanie wyznaczyli ścieżkę śmierci autorzy drobiazgowo opisali ciąg wydarzeń bezpośrednio poprzedzających tragedię: „Załoga rządowego Tupolewa nie zeszła poniżej przewidzianych minimów meteorologicznych. Zajęła prawidłowo 100 metrów, czekając na zgodę na lądowanie. Wszystko w sytuacji nieprzekazania przez Korsarza na pokład polskiej maszyny informacji o faktycznych warunkach pogodowych panujących na lotnisku. To dowódca polskiego Tu-154M, mjr Arkadiusz Protasiuk, podjął decyzję o odejściu na drugi krąg, zanim zdążył go o tym poinformować kontroler strefy lądowania. Trzy sekundy przed komendą horyzont wydaną przez Wiktora Ryżenkę, już 70 metrów poniżej ścieżki zniżania, dowódca tupolewa, mjr Arkadiusz Protasiuk, podjął decyzję: odchodzimy, nie czekając na tragicznie spóźnioną reakcję wieży. (…) Załoga rozpoczęła realizację procedury odejścia na drugi krąg. Niestety, nieudanej”. W przekonaniu autorów „kluczem” do zrozumienia sytuacji panującej na wieży kontroli lotów są – i trzeba tu się zgodzić z autorami artykułu – „szokujące” słowa wypowiedziane przez jednego z obecnych na wieży dyspozytorów. „O godz. 8.37, kiedy załoga kontynuuje pełną konfigurację do lądowania (wykonujemy czwarty polski) na 1. kanale magnetofonu zainstalowanego w punkcie dyspozytorskim nagrały się słowa: Niech sami dalej lecą – czytamy w „Naszym Dzienniku”. W jednej chwili „prysł mit o błędach polskiej załogi lądującej pod presją poniżej minimów”.

A jednak nie do końca można zgodzić się z tą konkluzją. Owszem presja była, ale nie koniecznie w takim znaczeniu, w jakim mówili o presji Rosjanie. Odkładając emocje na bok trzeba uczciwie przyznać, że wina leży także po polskiej stronie i presja odegrała tutaj pewną rolę. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że w kontekście wywołanych postępowaniem premiera Tuska i jego otoczenia napięć na linii KPRM – Pałac Prezydencki dla polskiej delegacji lecącej do Katynia 10 kwietnia 2010 r. był to trudny poranek. Trudne warunki atmosferyczne, jakie nagle pojawiły się nad Smoleńskiem musiały jeszcze spotęgować to napięcie, tym bardziej, że – jak się wydaje – w harmonogramie lotu raczej nie brano pod uwagę możliwości niewylądowania w Smoleńsku… W efekcie obliczonych na ośmieszenie i wyszydzenie śp. Prezydenta działań Donalda Tuska i jego politycznego i medialnego otoczenia sprawne przeprowadzenie katyńskich uroczystości z pewnością stało się dla Prezydenta Kaczyńskiego i Jego najbliższego otoczenia sprawą honoru. Miał on przecież świadomość, że jego wizyta jest bacznie obserwowana we wrogim obozie – w Moskwie i w Alejach Ujazdowskich, i że Putin i Tusk ze swoim prymitywnym otoczeniem tylko czekają na potknięcia, aby później z pomocą swoich medialnych hien móc niszczyć Jego autorytet w kraju i zagranicą. Jak pokazuje historia relacji tych katyńskich sojuszników z Prezydentem Kaczyńskim, potwornie im zależało, aby w oczach światowej opinii pokazać tego świetnie wykształconego, kulturalnego i niezwykle ciepłego człowieka jako niedzisiejszego – i w przeciwieństwie do Janusza POalikota – prymitywnego błazna. Napięcie w samolocie musiało więc być ogromne. Z pewnością Prezydent chciał wylądować w zaplanowanym czasie.

Wyobrażam sobie, że z chwilą gdy dotarła do Niego wiadomość o trudnych warunkach pogodowych podzielił się swoimi myślami i wątpliwościami z generałem Błasikiem. Jestem sobie w stanie wyobrazić jak słysząc wątpliwości Prezydenta, Generał postanowił u źródła zasięgnąć szczegółowej wiedzy o warunkach pogodowych panujących na lotnisku w Smoleńsku. Mógł udać się więc do kabiny pilotów, aby się upewnić co do możliwości bezpiecznego lądowania…. Czy wywierał na nich presję? Dobre pytanie! I tak, i nie. Sam pracuję w dużej firmie. Czasami dostaję ważne zadanie, które mam wykonać na cito. Czas leci, a trudności się piętrzą… W końcu do pokoju zagląda sam prezes i pyta: „I jak się sprawy mają?” Robi to z niezwykłą uprzejmością, a mimo to aż dreszcz człowieka przechodzi… Samo pojawienie się generała Błasika mogło wywrzeć podobne wrażenie…. Wiedząc jak Prezydentowi bardzo zależy może chcieli dokonać cudu. Może.

Pewne za to jest, że te światowej sławy 0,6 promila, z których Rosjanie zrobili punkt kulminacyjny smoleńskiego dramatu w całym ciągu zdarzeń nie miało nic do rzeczy. Mój prezes nie musi być pijany, aby z chwilą jego tylko pojawienia się w moim biurze nastąpił u mnie wzrost adrenaliny powodujący przyrost inwencji twórczej i sił umożliwiający błyskawiczne wykonanie zadania. Inną rzeczą jest czy owe 0,6 promila w ogóle było, a jeśli nawet to czy było ono wynikiem spożycia alkoholu, czy też naturalnych procesów fizjologicznych (skąd i kiedy Rosjanie pobrali próbki, a może i należałoby dodatkowo zapytać – od kogo?)? W moim przekonaniu raczej to drugie. Zauważmy, że ważnym punktem katyńskich uroczystości miała być Msza św., a jak zapewniała w Radiu Maryja żona gen. Błasika, był on człowiekiem wierzącym i absolutnie nie spożywał tego dnia alkoholu, zwłaszcza że miał przystąpić do Stołu Pańskiego. Oczywiście, po tym co zrobili Rosjanie zdaję sobie sprawę, że dla wielu nie jest to żaden argument. W każdym razie eksponując ten wątek Rosjanie zachowali się po prostu po chamsku i bezwzględnie. Ale przecież, jak już to wielokrotnie udowodnili nigdy nie grzeszyli ogładą. Po prostu realizują swoje polityczne cele i tylko się cieszą, że mają w „priwislańskim kraju”, takie usłużne narzędzia.

Jeśli więc w całej tej sytuacji można mówić o presji, to nie tyle o presji Prezydenta Kaczyńskiego na generała Błasika, a tego na pilotów, lecz o presji jaką w przestrzeni publicznej wytworzył swoimi niewybrednymi wypowiedziami i urągającymi majestatowi Prezydenta RP działaniami premier Tusk wraz ze swoim zdegenerowanym politycznym i medialnym otoczeniem. Będąc tego świadomym Prezydent chciał zrobić wszystko, aby na przebiegu rocznicowych uroczystości nie pojawił się najmniejszy cień. W świetle ustaleń komisji Millera nie ma wątpliwości, że pod presją działali przede wszystkim rosyjscy kontrolerzy lotu, którym – wbrew obowiązującemu od 2004 r. w Rosji zakazowi podejmowania wobec nich takich działań – wydawano z Moskwy polecenia. Z kolei ci na Kremlu, chociaż zasadniczo kierowali się wobec Lecha Kaczyńskiego pogardliwym desinteresment, to jednak musieli liczyć się z pewnymi realiami, które czyniły sytuację niezwykle delikatną. Wiedzieli, że jak zabronią lądowania, to wystawią się na ogień krytyki, że celowo sabotowali katyńskie uroczystości. Zrobili więc to, co najwygodniejsze, czyli w najgorszym momencie lotu powiedzieli…. „niech sami dalej lecą”. Te cztery słowa przekreślają końcową tezę raportu MAK i otwierają nowy kierunek dociekań, a mianowicie – jaka towarzyszyła im intencja? Ustalenie tego jest równie kluczowe dla wyjaśnienia przyczyn smoleńskiej tragedii jak drobiazgowe zbadanie szczątków samolotu i działań polityków Platformy Obywatelskiej w okresie kilku lat poprzedzających tragedię.

Ale to co działo się w samolocie i na lotnisku, to jedno. Inną sprawą jest sabotaż jakiego dopuścił się polski rząd wobec własnego Prezydenta, najpierw spiskując przeciwko Niemu z Putinem, a następnie nie nadając odpowiedniej rangi wizycie Prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu i nie zapewniając stosownych standardów bezpieczeństwa, a w końcu oddając dochodzenie w sprawie ustalenia przyczyn tragedii w ręce Rosjan. I tutaj, chociaż w innym sensie, Rosjanie mogą mieć rację – wina może leżeć po stronie polskiej. Może to śmiała teza, ale za smoleńską tragedię w pełni ponoszą odpowiedzialność elity polityczne Platformy Obywatelskiej i rząd, który to ugrupowanie firmuje. Jeśli Putin był zainteresowany zniszczeniem Lecha Kaczyńskiego, to znalazł w Tusku i jego otoczeniu doskonałe narzędzie, którego po mistrzowsku użył. Za sprawą małości tych ludzi, za jednym zamachem pozbył się (z wyrachowaniem czy korzystając z okazji?) przeciwnika, który zafundował mu serię dotkliwych politycznych porażek (Lech Kaczyński najpierw wspierał kolorowe rewolucje na Ukrainie i w Gruzji, a następnie pokrzyżował plany Kremla zwasalizowania Gruzji, co było szczególnie dotkliwym dla Putina ciosem) oraz zdruzgotał autorytet Polski na arenie międzynarodowej.

W tym kontekście oddanie badania przyczyn tragedii Rosjanom było potwornym błędem Tuska. Nawet jeśli Rosjanie mieli rację odnośnie przyczyn smoleńskiej tragedii, i jeśli druzgocące dla nas ustalenia MAK znajdowałyby przynajmniej częściowe odzwierciedlenie w rzeczywistości, to jednak o wiele lepiej byłoby, gdybyśmy sami te ustalenia poczynili. Sprawdzilibyśmy wszystkie hipotezy i nawet gdyby ostateczna prawda okazałaby się dla nas druzgocąca, czyli że to strona polska ponosi odpowiedzialność za tragedię, to przynajmniej bylibyśmy w zgodzie z prawdą i uniknęlibyśmy zafundowanego nam przez czekistów upokorzenia.

A tymczasem wystarczył jeden wirtualny toast, aby niemal w jednej chwili zburzyć zbudowany przez pokolenie „Solidarności” autorytet Polski na arenie międzynarodowej. Pokazuje to, że czołganiem się na łokciach nie zaprzyjaźnimy się z Rosjanami, lecz w najlepszym przypadku pozdzieramy rękawy. A warunek przyjaźni jest prosty – Rosjanie muszą nas szanować, ale najpierw powinniśmy szanować się sami.


Czytaj także:

Galilejczyku zwyciężysz! - albo milczenie owiec w sprawie krzyża
Soûl comme un Polonais, czyli chocholego tańca ciąg dalszy