Sprawa Anwara Mohammeda, czyli te nasze "skurwysyny''

poniedziałek, 24 maja 2010 14:26 DR
Drukuj

Tags: Delenda Carthago | Hic et nunc

isra1Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Obywatel Stanów Zjednoczonych żydowskiego pochodzenia, Issac Feingold, zostaje aresztowany w jednym z krajów muzułmańskich. Nie żeby był jakiś szczególny powód. Ot, tak dla kaprysu. Reakcja jest natychmiastowa. Żydowskie organizacje szaleją, prezydent USA (zarówno demokrata, jak i republikanin) wygłasza przemówienie pełne pogróżek pod adresem władz tolerujących takie bezeceństwo, wspomina nawet o holocauście, a amerykańscy oficjele bezustannie czuwają nad bezpieczeństwem pechowego turysty.

isra2Kilka miesięcy później, po szczęśliwym powrocie Issaca do domu, Steven Spielberg kręci film fabularny o gehennie swojego rodaka, który zostaje nominowany do nagrody "Oscara'' (ostatecznie zwycięża inny jego obraz poświęcony pionierskim Żydom - budowniczym pierwszych kibuców z Debrą Winger, Winoną Ryder, Jeffem Goldblumem i nieśmiertelnym Topolem w rolach głównych).

A gdyby tak na odwrót... W roku 1989 młody Palestyńczyk, Anwar Mohamed, opuścił okupowany przez Izrael Zachodni brzeg Jordanu. Osiedlił się na Florydzie, otrzymał amerykańskie obywatelstwo. Dziewięć lat później wiedziony tęsknotą Arab postanowił spędzić trzytygodniowe wakacje w starej ojczyźnie. Nie zapomni ich do końca życia. Aresztowano go w momencie, gdy postanowił odwiedzić siostrę mieszkającą w sąsiedniej Jordanii.

isra3Przywiązywano go podczas przesłuchań do krzesła tak dokładnie, że stracił czucie w rękach. Jego głowę zdobił brudny worek, a ogólną atmosferę uprzyjemniała nieznośnie głośna muzyka rockowa. Izraelczycy zaserwowali mu nadto "ślepą'' betonową celę i mocno dietetyczne jedzenie. Wiadomo - izraelska demokracja w działaniu. Nie o nią jednak chodzi, wszak nie zajmujemy się pojęciami i zjawiskami abstrakcyjnymi. Ciekawsza jest reakcja pracowników amerykańskiego konsulatu na cierpienia - jakby nie było - rodaka. Otóż odwiedzili go dwukrotnie w więzieniu, ale raczej nie uwierzyli w martyrologiczną wersję wydarzeń przedstawioną przez ofiarę.

isra4Jeden z nich jasno oświadczył skołowanemu Mohamedowi, iż nie może działać w sprawie oskarżeń o tortury, ponieważ "byłoby to pańskie słowo przeciwko ich słowom''. Incydent z Anwarem Mohamedem zdenerwował nie na żarty Amerykanów arabskiego pochodzenia, którzy nie bez racji oskarżyli rodzime władze o stosowanie ,,podwójnych standardów'' postępowania wobec obywateli. Najcelniej rzecz ujął James Zogby, prezydent Instytutu Arabsko-Amerykańskiego w Waszyngtonie, stwierdzając bez ogródek, że gdyby coś takiego przydarzyło się amerykańskiemu Żydowi, można tylko wyobrazić sobie skalę oficjalnych protestów.

Afera ta miała jednak i pozytywny, bo edukacyjny walor. Dzięki sprawie Anwara Mohameda amerykańska opinia publiczna dowiedziała się bowiem, że Izrael stosuje konwencjonalne dla Bliskiego Wschodu metody śledcze. W ten sposób po raz kolejny zakwestionowany został dziewiczy wizerunek głównego sojusznika USA w tym rejonie świata (i nie tylko w tym). Być może zmusi to w przyszłości któregoś z amerykańskich prezydentów do wypowiedzenia tych kilku szyderczych słów: "Izraelczycy? Te orientalne skurwysyny... No, ale to nasze skurwysyny!''