Zapomniane poletko Pana Boga. Zarys historii gospodarczej Polski. Cz. 2. Od Ludwika Węgierskiego do Władysława IV

środa, 23 maja 2012 13:42 GK
Drukuj

Tags: Dzieje narodowe | Historia odkłamywana

Unia z Litwą tworzyła nowe szlaki handlowe zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Te wewnętrzne to głównie szlak Narwią do Poznania przez Toruń, drugi przebiegał przez Warszawę, do Wrocławia przez Radom, jeszcze inny do Krakowa przez Lublin. Jeszcze w XV w. powstały też szlaki: Węgry - Bałtyk (tzw. miedziowy), Ruś - Niemcy (futra na Zachód), Bałtyk - Morze Czarne. Ten ostatni szlak wzmocnił głównie Lwów, zwłaszcza po upadku Bizancjum, gdy Turcy przejęli nadczarnomorską Kaffę.

Wiek XV - czas przejściowy

Gdy zmarł Kazimierz Wielki, rządy zgodnie z układami objął Ludwik Węgierski. Rządził on Polską przez swych zarządców. Dla Ludwika najważniejszą sprawą  było następstwo tronu polskiego dla jego córki. W 1374 r. w zamian za zgodę ze strony szlachty na to posunięcie, Ludwik usunął wszelkie inne podatki, oprócz obniżonego z 6 do 2 groszy podatku od łana. Kasa królewska nie notowała zatem już takich wpływów jak za Kazimierza Wielkiego. Zaniedbana została również Akademia Krakowska, reaktywowana dopiero w 1400 r. właśnie dzięki staraniom córki króla Ludwika, królowej Jadwigi. Ożywił się natomiast handel w miastach. Wiadomo też, że unowocześniony przez Kazimierza III Kraków miał już sieć wodociągów, w 1407 r. założył je Lwów, ale większość dużych miast uczyniła to dopiero w XVI w.

Po śmierci Ludwika polskie elity postanowiły szukać męża dla Jadwigi. Wybór padł na Jagiełłę, odtąd Władysława II, który zjednoczył swoją osobą Polskę i Litwę, co sprawiło, że nasza polityka weszła na zupełnie inne tory niż dotychczas. Odtąd angażujemy się bardziej na wschód, od tego też momentu przybyła w kraju nowa szlachta. Od 1413 r. rody litewskie, a od 1434 r. również ruskie, otrzymują herby. Polska i Litwa były krajami różniącymi się od siebie, zwłaszcza ekonomicznie. Litwa była jeszcze bardzo prymitywna – przy sieci kamiennych zamków Polski, ogromna Litwa, posiadała ich tylko 4. Jednak Jagiełło chcąc nadrabiać ten dzielący Litwę od Polski dystans, już w 1387 r. lokuje Wilno na prawie niemieckim, a niemal natychmiast też dubluje tam polskie urzędy państwowe. Mimo tego tego rodzaju działań, nasze obyczaje polityczne i zarząd przyswaja sobie Litwa dopiero w II połowie XVI w. W XV wieku zmieniła się też pozycja zewnętrzna Litwy, którą definiowała głównie Moskwa. Litwini po zjednoczeniu z nami mieli nad Wielkim Księstwem Moskiewskim przewagę, lecz gdy Iwan III podbił Nowogród Wielki (1481), Wilno zostaje już na stałe zepchnięte do defensywy. Swoją drogą, władze Nowogrodu prosiły Kazimierza Jagiellończyka o pomoc wojskową w starciu z Iwanem III. Król jednak zlekceważył prośbę i w efekcie Polska zaprzepaściła jedną z największych historycznych szans. Nowogród był wówczas jednym z najbogatszych miast Europy, jego związek z Polską i Litwą byłby dużym ciosem dla Moskali.

Wracamy do początku wieku. Unia z Litwą tworzyła nowe szlaki handlowe zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Te wewnętrzne to głównie szlak Narwią do Poznania przez Toruń, drugi przebiegał przez Warszawę, do Wrocławia przez Radom, jeszcze inny do Krakowa przez Lublin. Jeszcze w XV w. powstały też szlaki: Węgry - Bałtyk (tzw. miedziowy), Ruś - Niemcy (futra na Zachód), Bałtyk - Morze Czarne. Ten ostatni szlak wzmocnił głównie Lwów, zwłaszcza po upadku Bizancjum, gdy Turcy przejęli nadczarnomorską Kaffę.

Polityka wewnętrzna nowego wielkiego państwa była cały czas pod kontrolą króla. W XV w. najbliższym sojusznikiem królów pozostawała średnia szlachta. Rządy Jagiełły to stały rozwój miast, które jednak brnęły w niepotrzebne konflikty między sobą, w zasadzie o sprawy drobne, co w końcu nie pozwalało im skutecznie się przeciwstawić szlachcie jako stanowi i negatywnie wpływało na późniejszy kształt prawny państwa. W następnych wiekach wywrze to tragiczny wpływ na naszą gospodarkę. Na razie władza królewska jest silna, a mając w zanadrzu dużo majątków, król „rozgrywa” swoje sprawy licznymi nadaniami i zapisami. Sporo ich poczynił Jagiełło, jeszcze więcej Warneńczyk podczas swego krótkiego panowania. Do czasów Zygmunta Starego dochody do skarbu z królewszczyzn mocno się skurczyły.

XV-wieczna Polska miała w handlu zagranicznym dwóch głównych partnerów - Hanzę i Norymbergę. Ten pierwszy jest dobrze znany, szlakiem Wisły sięgał aż Krakowa, natomiast tzw. norymberszczyzna stanowiła drobne przedmioty codziennego użytku nabywane na targu w Norymberdze i noszone przez drobnych handlarzy po całej Polsce, nierzadko na plecach. Celowali w tym głównie Szkoci.

W produkcji XV w. nastąpił duży rozwój, wokół miast powiększały się podgrodzia. Zachód Europy wyczerpał swe zapasy drewna budowlanego, a akurat teraz rozwijało się budownictwo statków, głównie w Portugalii i Niderlandach. Stworzyło to koniunkturę na eksport polskiego drewna, a te jak wspomniano w I części, już w czasach Krzywoustego było naszym głównym towarem eksportowym. Po jakimś czasie polska szlachta omija udział pośredników i w porozumieniu z zachodnim kupiectwem wyśrubowała cenę drewna do roku 1500 kilkadziesiąt razy w porównaniu do tej z 1400 r. Owe ceny wpłynęły też negatywnie na polskie rzemiosło, które korzystało także z tego surowca, ale z kolei przyczyniły się do rozwoju rolnictwa, gdyż wycinane lasy przemieniano w pola. Jednak na rozwój rolnictwa najbardziej wpłynął pokój toruński z 1466 r. Korona uzyskała Gdańsk, co dla naszego handlu było prawdziwą rewolucją. Nie trudno się domyśleć, że do tej pory Zakon bardzo utrudniał polski eksport. W kilkanaście lat po pokoju eksport zboża detronizuje nasze drewno. Rzeczpospolita zaczyna specjalizować się gospodarczo. W skrócie można uogólnić to tak, Korona – zboże, Litwa – produkty leśne, Ukraina – bydło. Ale XV w. to dopiero początek wielkiego rozwoju handlu. Dotyczy to także naszego górnictwa.

Do XIV w. wydobywano tylko złoża leżące płytko, a gdy się wyczerpały kopano w nowym miejscu. Teraz jednak płytkie złoża już się w Polsce wyczerpywały i aby móc dostać się do tych leżących głębiej, trzeba było opracować system odpływu wód gruntowych zalewających kopalnie. Wielu było specjalistów w ciągu XV w., którzy brali od gwarków ogromne kwoty na swe wynalazki odwadniające. Część z nich było oszustami, ryzykowali jednak wiele, gdyż gwarkowie potrafili za to zabijać. Ale zrozumieć ich gniew łatwo, chodziło o wielkie kwoty. Pierwsze głębokie szyby powstały w początkach XV w. Najpierw zbudowano szyb królewski tzw. „Regis”, w latach 1434-39 powstał „Serafin” od imienia żupnika Mikołaja Serafina. W roku przywileju koszyckiego (1374), żona Ludwika, jednocześnie jego namiestnik w Polsce, Elżbieta Łokietkówna nadaje prawo każdemu, kto zechce kopać i szukać ołów i srebro w Olkuszu i Sławkowie przez 6 lat w zamian za oborę, czyli 1/11 wydobytego kruszcu. Sto lat później górnictwo w Polsce jest już tak rozwinięte, że król Francji Ludwik XI, karze sprowadzić specjalistów m. in. z Polski, a takie uznanie budzi głównie sztuka odwadniania, która ponoć w ówczesnym Olkuszu stała na najwyższym poziomie. Odwadnianie wymagało 20 koni do poruszania kieratu. Około 1420 roku pewien mistrz ciesielski imieniem Piotr z Olkusza próbował zamienić te konie na 12 ludzi, gdyż dzień pracy konia wychodził 3-krotnie drożej niż dzień pracy robotnika. Do końca XV w. nie potrafiono do końca sobie poradzić z wodami w Olkuszu. Druga z naszych wielkich kopalni, Wieliczka, zostaje za Jagiełły i Jagiellończyka oddana w dzierżawę kolejnym zarządcom, przez co popada w liczne zapisy i długi, a uzdrowieniem jej stanu finansowego zajmą się dopiero ludzie Zygmunta Starego. Ludzie ci to tzw. pierwsza finansjera krakowska, za czasów Jagiellończyka dopiero dochodząca do bogactw.

Warto też przypomnieć najsłynniejszy polski "wynalazek" średniowieczny. Około 1400 r. weszły w użycie w polskim hutnictwie koła wodne sprowadzone najprawdopodobniej z Francji. Napędzały one dmuchawy podwyższając temperaturę pieca, poruszały też mechaniczne młoty. Były dwa główne typy młotów hutniczych, polskim wynalazkiem był tzw. młot podrzutowy, który uderzał z mniejszą częstotliwością, lecz większą siłą, przez co wykuwał większą masę za jednym zamachem. Młot podrzutowy wkrótce podbił Europę, a nazywano go popularnie "polak". Jeśli chodzi o huty, to przyjęła się dla nich nazwa (od kół wodnych) żelazne młyny. Utrzymały się one u nas w takiej formie do około 1680 r.

Pokój toruński odblokował dla polskiego handlu Wisłę, ale część naszego eksportu szła także Odrą. Tam rywalizowały czeski Wrocław, brandenburski Frankfurt i pomorski Szczecin. Polski spław szedł Wartą do Odry. W 1490 r. sojusz Wrocławia i Frankfurtu szkodzi spławowi Wartą, gdyż nowy układ nakazywał polskim statkom zawijać w górę rzeki do Frankfurtu, zanim osiągną one Szczecin. Polskie statki pod groźbą Jagiellończyka, często omijały ten zakaz; ostatecznie Frankfurt odpuścił zapisy układu w 1515 r.

XV w. był czasem, w którym Polska wybrała określoną drogę rozwoju. Dotychczas podążała szlakiem Zachodu z pewnym opóźnieniem, teraz obrała całkiem inną strategię, jak się jednak okazało spychającą ją na peryferia gospodarcze i bardzo demoralizującą jej elity łatwym zyskiem. Rola dostarczyciela płodów rolnych była intratna – jednak na dłuższą metę wpędziła nas w ślepą uliczkę.

„Złoty wiek” nie taki znowu „złoty”

To, co uczyniło z Polski silny kraj, jednocześnie wskazało mu poślednią rolę. Drewno przetarło szlak handlowy zbożu. Ale wielki eksport zboża zmienił głęboko cały układ społeczny narodów Wschodniej Europy, głównie Polski. Kończąca się u nas w XIV w. pańszczyzna powraca. Do handlu zbożem potrzebne były spławne rzeki i popyt na Zachodzie. Po 1466 r. te warunki zostały spełnione. Jednak, aby handel stał się jeszcze bardziej opłacalny należało doprowadzić do tego, żeby siła robocza stała się maksymalnie tania. Dzięki folwarkom, na których chłop pracował niejako na prywatnych terenach pana i które rządziły się innymi prawami niż zwykła ziemia rolna, chłopi stali się w zasadzie pół-niewolnikami. Z biegiem czasu musieli pracować coraz więcej dni za darmo. Dodatkowym zyskiem szlachty była możliwość swobodnej żeglugi po Wiśle. Inne stany musiały ponosić za taką możliwość wysokie opłaty. W XVI w. Gdańsk opanował aż 80% polskiego eksportu. Był państwem w państwie. Około 1600 r. liczył już 50 000 mieszkańców, a jego pałace i wille sprawiały wrażenie, że jest się w jednym z bogatych miast flamandzkich. Gdańska elita brała intensywny udział w życiu kulturalnym Europy. Gdańsk nie miał prawa składu, ale omijał to wykorzystując tzw. prawo o gościach, co dawało jego kupcom miejsce pośredników, zwłaszcza między holenderskimi kupcami a polską szlachtą. Patrycjat gdański, bardzo bogaty, nie chciał budować własnej floty i robił wszystko, by nie miała jej także Polska. Ten impas zapewniał gdańszczanom trwanie w dostatku, a zyskiwali na nim również Duńczycy i Holendrzy, którzy nie mając konkurencji innych flot właściwie zmonopolizowali handel z miastem.

Złamanie samowoli Gdańska leżało w żywotnym interesie Polski. Ale mimo ogromnego wrażenia, jakie pozostawia XVI-wieczna mapa Polski, nawet w „złotym wieku” nasza wojskowość pozostawiała sporo do życzenia. Wiek wcześniejszy brutalnie zweryfikował pospolite ruszenie. Sprawdziło się ono jeszcze pod Grunwaldem, ale 100 lat później wyprawa mołdawska okazała jego słabość i anachroniczność. W Rzeczpospolitej rozgorzała dyskusja na temat przyszłości wojska. Jedni chcieli usprawnić pospolite ruszenie, drudzy wprowadzić podatek pozwalający utrzymać odpowiednio liczne wojsko stałe. A tego ostatniego było u nas zawsze za mało. Dla przykładu Zygmunta Starego stać było na wystawienie trzech tysięcy zaciężnych, natomiast królów Anglii czy Francji na kilkanaście razy więcej. Z tej pespektywy dopiero można ocenić jak nieco na wyrost używa się u nas określenia „złoty wiek”. Właśnie tu dotykamy całego sedna sprawy - nasz „złoty wiek”, czyli czas dobrobytu, nie był oparty na dobrze zorganizowanym wojsku, na sile państwa, lecz na niepewnej koniunkturze zbożowej i braku po 1466 r. silnych, stanowiących bezpośrednie zagrożenie sąsiadów. Jednak kiedy sąsiedzi zwalczą okres słabości własnej i dezorganizacji, wówczas nad Rzeczpospolitą zawisną czarne chmury.

Wiek XVI jest okresem niesamowitych możliwości, które niestety nasza szlachta łatwo zmarnowała. Mikołaj Rej pisał, że Polakom łatwo przychodziło to, na co inne narody na zachodzie Europy musiały ciężko pracować. Wystarczy spławić plony do Gdańska, dopilnować rozliczenia i można już ruszać na zakupy luksusowych towarów. Nawet polskim chłopom w XVI w. żyje się lepiej niż gdzie indziej, powstają nawet zarządzenia, by chodzili skromniej ubrani niż szlachta. Ale życie nie zna pustki, a minimalistyczne podejście możnych do kwestii utrzymania i rozwijania państwa wkrótce dało znać o sobie.

Sejm w 1507 r. zarządził spis wszystkich zdatnych do służby wojskowej poddanych króla polskiego. Powstał projekt, by zrobić 5 prowincji wojskowych, z których każda po kolei broniłaby jedynego zagrożonego w tamtym czasie obszaru państwa, czyli kresów południowo-wschodnich przed Tatarami. Stronnictwo skupione wokół Jana Łaskiego chciało doprowadzić do płacenia stałych podatków na wojsko, jednak wybrano kontynuowanie fikcji pospolitego ruszenia. Oprócz wojsk zaciężnych Łaski domagał się egzekucji dóbr, które dostały się w ręce szlachty w XV w. często dożywotnio, a ich rodziny samozwańczo je trzymały nadal i nie było siły, aby je odebrać. Magnateria w ogóle nie chciała słyszeć o podatku na wojsko, gdyż do jego obliczenia potrzebna by była lustracja dóbr, co wiązało się przy okazji ze zrozumiałym oporem wobec ich egzekucji w myśl programu Łaskiego. Sytuacja została trochę rozładowana przez sam bieg dalszych wydarzeń, gdyż do skarbu królewskiego wpłynęły dochody ze zhołdowanych w 1525r. Prus, oraz włączonego do Korony Mazowsza, co dało możliwość wystawiania przez jakiś czas większej armii zaciężnej. W okresie „złotego wieku” jednak realia finansowe kasy państwowej takie nie były. Znana jest scena z serialu o królowej Bonie, gdy świeżo jeszcze będąca na dworze władczyni pyta jednego z doradców polskich o stan skarbu? W odpowiedzi słyszy, że pusty, pyta więc jak się w takim razie obroni kraj; słyszy, że jest pospolite ruszenie, a w ostateczności magnaci mogą wystawić wojsko prywatne.

Sytuacja ta  celnie ilustruje, jak ówcześnie w sposób doraźny łatano problemy i nie koncentrowano się na wprowadzaniu rozwiązań systemowych.
Skarb królewski wymagał reform, ale Zygmunt Stary miał szczęście do doradców. Jego przyjacielem był świetny ekonom Andrzej Kościelecki. Wprowadził on podział skarbu na królewski i pospolity. Ten pierwszy szedł na utrzymanie króla i jego dworu oraz politykę zagraniczną, włącznie z utrzymaniem poselstw. Drugi powszechny, czyli państwowy szedł głównie na utrzymanie wojska (powstało też tzw. wojsko kwarciane). Aleksander Bocheński przytacza liczby dające obraz kosztów utrzymania zaciężnych w czasach Batorego. Dochody skarbu powszechnego, licząc żupy solne i kopalnie olkuskie, cła, pogłówne żydowskie, czopowe dawały około 650 000 złotych, a 12 000 jazdy rocznie pobierało 720 000 zł na utrzymanie samych koni, a dochodziły jeszcze konie rotmistrzów (ok. 70 000 zł). Licząc żołd dla żołnierzy wychodziło około 1 200 000 zł rocznie. Jedynym plusem sytuacji było to, że w Polsce wedle zwyczaju każdy miał obowiązek stawić się w pełnym uzbrojeniu. Ale szlachta i magnateria nie chciały się bić - właściwie tylko dwa razy mamy sytuację dobrowolnego nałożenia przez szlachtę na siebie wyższych podatków. Najpierw za Batorego, gdy Moskwa zdobyła dostęp do Bałtyku (miała go w latach 1551-1585) i robiła konkurencję magnatom, więc trzeba było ją poskromić, czego dokonał Batory ostatecznie pod Pskowem. Drugi raz w czasie Potopu, lecz wtedy było już za późno, choć podatki dochodziły nawet do 50-krotności podstawy.

Lecz wróćmy do czasów Zygmunta Starego. Po swych braciach (Jan Olbracht, Aleksander) przejął król zadłużoną Wieliczkę i Bochnię, Olkusz także miał problemy. Król miał jednak szczęście do ludzi. Jeszcze jako książę głogowski poznał Jana Bonera, który w zasadzie kierował królewskimi finansami. Bonerowie zostali sprowadzeni z Niemiec do Krakowa przez inny znakomity niemiecki ród mieszczański Betmanów. Wówczas najlepszym interesem było branie zastawów pod pożyczki dla króla. Tak w 1504 r. Betman obejmuje Olkusz, który 4 lata później odkupuje od niego Boner. Znaleziono tam wtedy akurat duże złoża srebra, więc powstała w tym miejscu mennica królewska. Wkrótce Zygmunt Stary wprowadzi nową monetę zwaną złotym.

Finansjerę krakowską uzupełniał jeszcze Jan Thurzo. Dorobił się na handlu miedzią, a także wykorzystując swa wiedzę techniczną zdobytą na Zachodzie w dziedzinie uzyskiwania srebra w procesach chemicznych. Oprócz tego Thurzo wiedział jak osuszać kopalnie. Skoro mowa o kopalniach to warto wspomnieć jeszcze raz o Andrzeju Kościeleckim. Wyprowadził on Wieliczkę i Bochnie na prostą, gdyż latami wytrwale rozwiązywał prawny supeł zapisów i długów ciążących na kopalniach, jednocześni sprawnie nimi gospodarując. Dzięki niemu Zygmunt Stary uzyskiwał pewne zyski z żup.

Z drugiej strony bardzo nowoczesny sposób gospodarowania reprezentowała królowa Bona. Powiększyła ona dobra oprawne królowej, a w nich wprowadziła tzw. pomiar włóczny (włóka jednostka powierzchni), co pozwoliło ustalić dokładnie, jakich plonów się należy spodziewać i jaki podatek nałożyć na daną ziemię. Dobra Bony były najlepiej zarządzane w Rzeczpospolitej, a gdy jej syn Zygmunt August wprowadził reformę w 1557 r. w całym państwie dochód z podatku szybko wzrósł czterokrotnie. Dla Litwy pomiar włóczny oznaczał taką reformę, jak dla polskich wsi przejście na regulacje prawa niemieckiego w XIII i XIV w.

Przemysł XVI-wiecznej Polski

Jan Thurzo rozkręcił na dużą skalę handel miedzią, poskromił (choć nie do końca) wody Olkusza. W kilkadziesiąt lat później Zygmunt August na początku swego panowania zdecydował się na największą inwestycję I Rzeczypospolitej. Rozpoczyna budowę pierwszej w Polsce sztolni (koło Olkusza), czyli kanału odwadniającego i to za własne prywatne pieniądze. Gdy jedno z ramion sztolni zaczęło osuszać kopalnie, gwarkowie za własne pieniądze postanowili kontynuować budowę. Przez kilkadziesiąt lat wybudowano w ciężkim terenie ponad 30 km tunelu, co pochłonęło kwotę koło ćwierć miliona ówczesnych złotych. Zygmunt August podjął także ryzyko szukania nowych złóż rud i srebra, prowadził nawierty badawcze i próbował kolejnych inwestycji. Jego działania przyniosły zwrot kosztów i zyski dopiero po jego śmierci. Wydobycie w Olkuszu urosło z około 20 000 cetnarów w roku 1567 do 45 000 w 1639. Cetnar równał się 50 kg.

Kopalnie soli także zwiększają swoje wydobycie. Do roku 1576 wydobywano tam tylko tzw. bałwany, czyli wielkie kilkutonowe zlepy soli. W tym też roku na tron wstępuje Stefan Batory. Nowy król potrzebuje pieniędzy na swe ambitne przedsięwzięcia, a tu mu właśnie spadł roczny dochód w Wieliczce ze zwyczajowych 35-40 tys. zł do 28 tys. Batory odprawił więc na rentę starego żupnika Hieronima Bużańskiego i zatrudnił Prospera Prowanę, z pochodzenia Włocha, którego rodzina przyjechała do Polski z Boną. Prowana szybko dostrzega marnotrawstwo drobnej soli nie skawalonej. Kazał je ładować w 300 kg beczki i znalazł dla nich zbyt, sam wyszukując ludzi zdolnych rozkręcić dla niego warzelnie soli w kilku miastach. Dochód z Wieliczki w 1577 r. wyniósł już 60 tys. zł, rok później ponad 80 tys. Po Prowanie Wieliczkę przejął Sebastian Lubomirski. Umiał on wycisnąć z kopalni ponad 100 tys. rocznie, dzięki czemu założył nową dynastię magnacką. Jednak już dla jego nobilitowanych potomków wstydem było zajęcie, jakim zajmował się ich przodek. A powiedzenie Czarnieckiego „jam nie z soli” Lubomirscy traktowali jako przytyk.

Warto też wspomnieć, że gwarkowie (górnicy) mieli dobrą sytuację społeczną, w przeciwieństwie do chłopów byli wolnymi ludźmi i otrzymywali dobre pieniądze, dysponowali dobrym zapleczem socjalnym z medykami, własnym szpitalem i stołówką, nie licząc ubezpieczenia zdrowotnego!!!

Z gospodarczego punktu widzenia, dla Polski ważniejsza była sprawa wojny gdańskiej Batorego niż jego wielkie kampanie wschodnie. Wiele państw nie byłoby w stanie pokonać potężnego Gdańska, ale Rzeczpospolita ponoć uważała się za mocarstwo. Niestety, znów fakty weryfikują brutalnie wyobrażenia. Tam, gdzie były wielkie pieniądze, Polska wykazywała brak dobrej organizacji. Sam król to rozumiał, ale nie miał wystarczająco zaplecza materialnego, by móc podporządkować Gdańsk, zmusić go do uznania swego panowania i do dzielenia się swym zyskiem. Gdańszczanie skutecznie torpedowali utworzenie floty kaperskiej za Zygmunta Augusta, za co ten nałożył na miasto tzw. statuty Karnkowskiego. Wyszli też obronną ręką z wojny z Batorym, trwającą od 1577 do 1585 roku. Niby miasto uznało władzę Stefana I, ale tak na prawdę nigdy nie wywiązało się ze zobowiązań finansowych, a statuty zostało złagodzone o połowę (Gdańsk miał prawo zatrzymać dla siebie połowę zysku z cła palowego).

Batory zastał też niski poziom hutnictwa w Polsce, bo co prawda Zygmunt August założył ludwisarnie i za jego czasów odlano sporo armat, to okazało się jednak, że w Polsce nie odlewano kul armatnich. Musiał importować je z Węgier. Do roku 1563 hutnicy w mieli prawo wieczystej dzierżawy, jej odebranie spowodowało szybki upadek małych hut, których wcześniej było około 300. Największe ich zagęszczenie odnotowano w ziemi sandomierskiej. Jednak nie wykorzystywano tego potencjału, hutnictwo wytwarzało głównie tylko narzędzia rolnicze. Zakaz wieczystej dzierżawy sprzyjał oczywiście bogatym magnatom. Oni mogli bez problemu nabyć hutę wraz z potrzebnym do jej eksploatacji pobliskim lasem. O owe lasy panowie toczyli czasem małe wojny między sobą. W 1598 r. powstał w Polsce pierwszy wielki piec do wyrobu surówki wybudowany przez Włocha Hieronima Caccio. Produkowano w nim głównie sprzęt dla wojska na potrzeby Zygmunta III Wazy. W tym też okresie (1591) w okolicach Kielc złoża miedzi odkrywa Jan Niedźwiedź. Szybko zorganizowano tam produkcję, a pierwsze dochody z niej trafiają do biskupa już od roku 1594 (Kielce były miastem biskupim).

Srebrny wiek, czyli prostą drogą do upadku

Wiek srebrny trwał, można powiedzieć, do 1648 r. Długie panowanie Zygmunta III zmieniło kraj. Na jego początku jeszcze wszystko wydawało się takie proste, pod jego koniec Gustaw Adolf wykazał jak złudne były wyobrażenia szlachty o własnej potędze. Za czasów batoriańskich wielu myślicieli widziało już przyczyny ukrytej jeszcze słabości Polski. Problemem stała się coraz bardziej przygniatająca przewaga szlachecka i krótkowzroczność magnaterii. Jednak to ona trzymała sznurki władzy w swoich rękach. Wszystkie najważniejsze stanowiska w państwie od XVII w. przypadały zamkniętemu kręgowi najbogatszych rodzin.

Najdobitniej problem obrazują jednak cyfry. Rok 1618 był szczytowym jeśli chodzi o handel zbożem. Wyeksportowano wtedy około 120 000 łasztów zboża (łaszt to około 3500 litrów). Później nastał czas niekorzystnej koniunktury. Zysk ze zboża dawał szlachcie około 3 miliony ówczesnych złotych. Dochód króla to około 700 tysięcy złotych. Idźmy dalej – król prawie całą tę kwotę musiał wydatkować, luzem zostawało mu raptem może kilkadziesiąt tysięcy złotych, natomiast magnateria nie miała prawie żadnych wydatków, nie unowocześniała swych latyfundiów, podatki przerzucała na chłopów, transport Wisłą miała darmo, prócz wynagrodzenia dla flisaków, więc większość zysków przeznaczała na swoje wydatki. Najwięksi magnaci mieli po kilkaset tysięcy rocznie, stąd stać ich było na dużo lepsze prywatne armie niż królewskie wojsko zaciężne. Handel bydłem dostarczał około 500 000 tys. złotych. Pozostałe pozycje razem wzięte (popioły, drewno itp.) nie mogły równać się ze zbożem. Silnym wzmocnieniem magnatów była możliwość konsolidacji ich dóbr w ordynację. Tworzono je po to, by rozdrobnione dobra nie doprowadziły do upadku znaczenia rodów. Zanadto rozrodzona rodzina dzielić musiała majątek na coraz mniejsze części, w efekcie popadała w biedę. Pierwsi ordynację założyli Radziwiłłowie (nie licząc krótkotrwałej Jarosławskiej) za zgodą sejmu w 1589 r. Później ordynacje miało jeszcze siedem rodów. Odtąd tereny ordynacji były jakby małymi państwami. Każda ordynacja posiadała swój własny statut. Ordynatem zostawał z reguły najstarszy syn z rodu. Magnaci posiadali w swych ordynacjach największe pałace, tworzyli małe rynki gospodarcze, co de facto niszczyło wewnętrzny rynek krajowy. Ubożejący chłopi byli uzależnieni ekonomicznie od panów, nie stać ich było na towary spoza tych niezbędnych do życia. Rynek powoli stawał się coraz mniejszy, rzemiosło się kurczyło, nie było dla kogo produkować, gdyż magnateria kupowała towary luksusowe poza granicami, więc nawet pieniądz nie zostawał w kraju.

Problemy te widziało wielu współczesnych, jak ekonomista Stanisław Cikowski, ubolewający, że Rzeczpospolita nie umiała czerpać zysków z ceł tak jak inne kraje, czy Wojciech Gostkowski (1622), który zwracał uwagę, że nie psucie monety (jak sądził szlachecki ogól), lecz spadające ceny zboża są zagrożeniem (wchodziło powoli już zboże rosyjskie, poza tym Zachód zintensyfikował uprawy i nie potrzebował już tyle zbóż od Polski, co wcześniej). Stanisław Zaremba pisał (1623), że Polacy tanio eksportują surowce, a później drogo kupują produkty z nich wykonane. Za Zygmunta III Wazy ukazało się jeszcze kilka prac, lecz cóż one znaczyły wobec magnackiej potęgi. Dodatkowo sam król prowadził złą politykę. Szkodliwa dla Polski była jego obsesja odzyskania korony szwedzkiej, która prowadziła nas do wojen z tym państwem. Szwedzi mogli być naszym sojusznikiem w wojnie 30-letniej, zamiast tego przesadnie bigoteryjny król wsparł katolickie państwa habsburskie, czyli „przychylne” nam jak zawsze Cesarstwo. Przy dobrym królu i sojuszu z Gustawem Adolfem były widoki na odzyskanie części ziem etnicznie polskich, utraconych jeszcze w czasach rozbicia dzielnicowego. Zamiast tego, Gustaw Adolf zaatakował polskie wybrzeże i odebrał na kilka lat Gdańsk (1629-1635), czyli totalnie ośmieszył Polskę na arenie międzynarodowej, zabierając nam coś od czego cały kraj był uzależniony. Portu tego należało bronić do upadłego. Rozejm w Sztumskiej Wsi, zawarty przy arbitrażu innych mocarstw, zabraniał czerpać zysków z ceł przez Gustawa Adolfa, ale również przez króla polskiego!!! (po 2 latach). Jednym z nielicznych liczących się po stronie rozsądku przywódców okazał się wówczas Jerzy Ossoliński, który chciał wprowadzenia cła morskiego na zawsze. Wzmocniłoby to jednak pozycję króla, więc magnaci nie godzili się z tym, a sam Ossoliński otrzymał, jak to często u nas bywa, łatkę zdrajcy. Dodatkowo potwierdziła się też teza Stanisława Cikowskiego, gdyż przez te parę lat okupacji Gdańska, Gustaw Adolf czerpał takie zyski z ceł, jakich nigdy nie uzyskiwał żaden polski władca (było to około 6 milionów złotych, czyli roczny koszt utrzymania wojska polskiego powiększonego w stanie wojny). Można było? – Można. Komentarze zbędne…

Syn Zygmunta III, Władysław IV próbował wybudować polską flotę. Pożyczkę pod 12 statków dał mu gdański kupiec Jerzy Hewel, wybudowano też porty – Władysławowo i Kazimierzowo. Było to mało, ale lepsze to niż nic, jak do tej pory. Jednak do błędu w polityce szwedzkiej, doszedł błąd w polityce kozackiej. Kozacy zaczęli się organizować jeszcze za panowania Batorego, w ciągu kilkudziesięciu lat stanowili już znaczną siłę. Władysław IV chciał wykorzystać ich do wojny z Turcją, gdy ta jednak nie doszła do skutku, przywódca kozacki Bohdan Chmielnicki rozpoczął w 1648 r. powstanie, które zaczęło serię nieszczęść Rzeczypospolitej, na które państwo te pracowało sumiennie od 150 lat odkładając konieczne reform na później. Powstanie musiało wybuchnąć, gdyż z jednej strony Chmielnickiego zwodzono i nie płacono kozakom, z drugiej szlachta traktowała ich jak chłopów i nie chciała przyjąć w poczet herbów. Nadciągająca nawałnica dosłownie rozwaliła Polskę, właściwie w wielu miejscach trzeba było budować wszystko od nowa, ale o tym w następnej części…


Bibliografia:
N. Davis, Boże igrzysko. Historia Polski, Kraków 2010.
A. Jezierski, C. Leszczyńska, Historia gospodarcza Polski, Warszawa 2003.
H. Samsonowicz, Historia Polski do roku 1795, Warszawa 1985.
W. Morawski, Dzieje gospodarcze Polski, Warszawa 2011.
A. Bocheński, Przemysł polski w dawnych wiekach, Warszawa 1984.
A. Bocheński, Wędrówki po dziejach przemysłu polskiego, t.1, Warszawa 1966.
P. Jasienica, Polska Jagiellonów, Warszawa 1979.
B. Zientara, A. Mączak, I. Ihnatowicz. Z. Landau, Dzieje gospodarcze Polski do 1939 r., Warszawa 1986.
Zarys historii Polski w liczbach (GUS), Warszawa 2011.